Uznaje się, ze nazwa Patagonia pochodzi od słowa patagon (od giganta z hiszpańskiej powieści), to Magellan określał wyjątkowo wysokich rdzennych mieszkańców tego regionu. Południowy kraniec Ameryki zbudowany jest z setek maleńkich wysepek – szczytów podwodnego pasma Andów, i przypomina wyjątkowo skomplikowaną układankę puzzli. Poza rzadkimi wizytami kartografów i przyrodników, region ten nie mógł się pochwalić zbyt dużą popularnością. Na zmianę sytuacji wpływ miało zajęcie przez Brytyjczyków Falklandów oraz rozwinięcie handlu morskiego. Na początku XIX wieku budowa kanału Panamskiego była tylko odległym marzeniem. Statki, aby dostać się do Europy, zmuszone były do okrążania całej Ameryki Południowej. W latach 70 XIX wieku brytyjski handlarz przywiózł z Falklandów stado owiec. Zapoczątkowało to kolonizację Patagonii przez Europejczyków. Estancje – farmy owiec – szybko rozprzestrzeniły się na całą Patagonię, zawłaszczając tereny łowieckie tubylców. Patagonia i leżący powyżej region Magellanes szybko stały się jednym z najważniejszych terenów chowu owiec. Niestety, wraz budową Kanału Panamskiego, region ten po raz kolejny popadł w zapomnienie i poza nielicznymi kopalniami i elektrowniami wodnymi, Patagonia utrzymuje się głównie z turystyki.
Najpiękniejszy park narodowy świata
Najbardziej znanym rejonem Patagonii jest Tierra del Fuego (Ziemia Ognista), która de facto została nazwana przez Magellana Ziemią Dymu, jednak hiszpański król Karol I uznał ogień za bardziej poetycki. To szarpane wiatrem pustkowie ukochane przez Karola Darwina jest najczęstszym kierunkiem wypraw turystów. My postanowiliśmy jednak zwiedzić północny region Patagonii, Magellanes i park narodowy Torres del Paine, uznany bez nadmiernej przesady za najpiękniejszy park świata.
Prawie 20% Chile nosi status parku narodowego lub rezerwatu. Zarządza nimi CONAF, organizacja non-profit, której działania to mokry sen każdego ekologa. Trzeba przyznać, że znają się na rzeczy. Park został utworzony w 1959 roku, a w 1978 wpisany na Listę Światowego Dziedzictwa Kulturowego UNESCO. Jest ostoją wielu gatunków takich jak nandu, kondory, flamingi a także słodkiego guanako i polujących na guanako pum. Opłata za wstęp do parku wynosi w sezonie (październik-kwiecień) dla nie-Czylijczyków 18000 dolarów (około 23 euro), a 10000 (13 euro) poza sezonem (maj-wrzesień). Do parku da się dojechać z Puerto Natales wynajętym samochodem lub autokarem, który startuje z dworca autobusowego każdego dnia o 7:45 i 14:00. Busy są obsługiwane przez 3 firmy www.busesfernandez.com, www.busespacheco.com, www.bus-sur.cl, jednak jest to przykład niezwykle dziwnej konkurencji – czas odjazdu i cena (5000$, 6,5 euro) są jednakowe dla wszystkich przewoźników. Wiele źródeł podaje, że punktem docelowym jest Administracja parku, jednakże w naszym przypadku podróż skończyła się w Laguna Amarga. Można stąd wykupić dalszą podróż autobusem, bądź też przejść pieszo do Hotel Torres, skąd wychodzą dwa główne szlaki parku – ruta W i ruta circular (grande) O.
Początek listopada, kiedy rozpoczęliśmy naszą wędrówkę, to według oficjalnych informacji okres, kiedy obydwie trasy są otwarte. Nieszczęśliwie, w tym roku obfite opady śniegu zablokowały wąskie przejście prowadzące przez najwyższy szczyt parku, Paso John Gardner (1200m) i ograniczyły nasz treking do mniejszej, 5 dniowej trasy W.
Przejście całego parku jest możliwe dla każdego. Bardziej wygodni mogą wynająć przewodnika, stołować się i spać w płatnych (bardzo dużo płatnych) schroniskach. My jednak postanowiliśmy wzgardzić ciepłem i bieżącą wodą i nocować na bezpłatnych polach kempingowych.
Torres del Paine
Pierwszy dzień to przejście z Hotel Torres do campingu Torres i największej atrakcji parku, skalnych formacji w kształcie wież, czyli właśnie pojawiających się co chwilę w nazwach torres. Granitowe szczyty skalne i jezioro z błękitno-zieloną (paine w języku patagońskich ludów oznacza niebieski), pastelową wodą robią niesamowite wrażenie. Kiedy uświadomiliśmy sobie, że po kilku godzinach marszu doszliśmy do najważniejszego punktu parku byliśmy rozczarowani, jednak krajobrazy każdego kolejnego dnia są równie imponujące.
Kryształowy las
Nasz drugi dzień to tylko 20 km do bezpłatnego campingu Italiano. Nie był to jednak miły spacer ze względu na fatalne warunki pogodowe. Droga prowadzi doliną, brzegiem ogromnego jeziora Nordenskjöld, gdzie ukształtowanie przyczynia się do powstania niesamowicie silnego wiatru. Moje wątłe 50 kg nie stanowiło zbyt wielkiej przeszkody dla mas powietrza poruszających się z prędkością 170 km/h, więc większość trasy pokonywałam w slow motion, z kilkusekundowymi przerwami na próbę sił przy każdym kroku. Z Campamiento Italiano kilkukilometrowa trasa prowadzi do punktu widokowego, skąd po raz pierwszy można zobaczyć przepiękny lodowiec Grey. Droga do kolejnego noclegu prowadzi przez kryształowy las, cmentarzysko przyrody, które skłania do głębokiej refleksji. W 2011 wielki pożar trawił Patagonię przez kilka tygodni i spowodował zniszczenie 176 km kwadratowych parku. Za zaprószenie ognia obwinia się izraelskiego backpackers’a. Kryształowy las tworzą białe kikuty spalonych drzew, których łyse gałęzie, smagane przez wiatr, wydają charakterystyczne dźwięki, smutną kryształową melodię. Inaczej typowe krajobrazy po pożarze, patagońskie pogorzeliska to nie zwęglone, czarne pola. Wiatr przenosił pożar na wielkie odległości, ogień przemieszczał się zbyt szybko, aby pożreć doszczętnie przyrodę. Języki ognia zdołały zniszczyć jedynie liście i górne partie drzew, pozostawiając nietknięty pień i główne gałęzie, które pozbawione możliwości fotosyntezy, obumierały jeszcze długo po zniknięciu ognia.
W związku z tą tragiczną klęską żywiołową w całym parku panuje kategoryczny zakaz rozpalania ognia, poza miejscami do tego przeznaczonymi. Te miejsca to nieznacznych wielkości budki wybudowane przy domu strażnika, które można znaleźć na każdym kempingu. CONAF naprawdę dba o to, by reguły te były przestrzegane. Jednakże wciąż na trasie, można znaleźć filtry papierosów, które burzą w tobie krew i inicjują nagłą żądzę rzezi na palaczach. Trzeba jednak przyznać, że filmy z pożaru, pokazywane przy wejściu do parku robią swoje i zdarza się to naprawdę rzadko.
Jest i lodowiec!
Na tym fragmencie wyprawy nie ma żadnego darmowego schroniska. Płatne Refugia to Paine Grande i Vértice Grey. My postanowiliśmy zatrzymać się w Paine Grande, płacąc 80€ od osoby za drewniane łóżko w dwuosobowym pokoju. W tamtym momencie uważałam, że to najlepiej wydane pieniądze w moim życiu – było ciepło! Mimo, ze w sytuacji, kiedy temperatura na zewnątrz to 5 stopni Celsjusza, a dookoła hula wiatr i deszcz, oddałabym za kominek i ciepłą wodę połowę swoich życiowych oszczędności (bo ja bardzo nie lubię jak jest zimno), to z perspektywy czasu pole namiotowe tuż obok, za 9 euro tez nie jest złym pomysłem. Alternatywa jest dotarcie do Refugio Vértice Grey, małego przyjaznego hotelo-schroniska ze SPA i bardzo miłą obsługą. Ta opcja będzie najwygodniejsza dla osób, które chciałyby w pełni wykorzystać możliwości znajdującego się tuż obok lodowca i popływać wokół kajakiem, bądź wybrać się na spacer po lodowcu. Spacer ten odbywa się dwa razy dziennie, trwa około 2,5 godziny, a kosztuje 90 euro. W cenie otrzymuje się pełen sprzęt (raki, ciepłe pianki i ochraniacze). Fascynujące formacje z lodu, jeziorka o idealnie błękitnej wodzie i głębokie jaskinie to na pewno rzeczy, które warto zobaczyć chociaż raz w życiu.
Oficjalnie trasa kończy się w tym miejscu. Każdemu, kto postanawia zwiedzić Torres del Paine polecałabym zrobienie pełnej trasy O, ale jeśli limity czasowe (albo złośliwe opady śniegu) na to nie pozwolą, to warto jeszcze poświęcić dodatkowy dzień na dojście do schroniska znajdującego się 800 metrów wyżej. Niezbyt skomplikowana trasa zapewnia wiele atrakcji w postaci wiszących mostów, łańcuchów i najważniejsze: przecudownych widoków na lodowiec, z ciekawej perspektywy. Na końcu trasy, w Campamieto Paso czeka najsympatyczniejszy ze wszystkich strażników parku, który ciekawskim (albo po prostu w akcie desperacji i braku jakiegokolwiek innego zajęcia – większość osób naprawdę zawraca po lodowcu) opowie o pumach żyjących w parku, obowiązkach strażnika i pokaże jak upiec tradycyjny, czilijski chleb.
Próba pancernika
Piąty dzień, to dzień powrotu. Autobusy do Puerto Natales odjeżdżaja z budynku Administracji dwa razy dziennie o godzinie 10:00 i 13:00. Jako, ze dystans wynosi 40 km nieuchronnym jest zatrzymanie się gdzieś na noc. My postanowiliśmy pokonać jak najdłuższą trasę i zatrzymać się w ostatnim campingu, campamento las carretas, niestrzeżonym obozowisku oddalonym o kilka kilometrów od miejsca postoju busu. Mimo, ze zjedliśmy najcięższe części prowiantu, to nasze plecaki wciąż ważyły ponad 15 kilogramów. Z takim obciążeniem przejście 30 kilometrów zajmuje całkiem sporo czasu. Jeśli po drodze przyjdzie wam na myśl, że warto dać odpocząć swoim zakrwawionym stopom, zdjąć treki i ostatnie fragmenty przewędrować w tenisówkach – nie róbcie tego! Alarm! To błąd! Po kilku kilometrach ostrych kamieni wykręcających kostki i wbijających się w podeszwę przychodziły mi do głowy sceny z Małej Syrenki. Tylko nie jak z wersji Disney’a, ze słodkim rudzielcem, a z wersji oryginalnej, w której głównej bohaterce każdy krok na nowo zdobytych nogach sprawiał koszmarny ból, aż w końcu, nie mogąc znieść cierpienia, rzuciła się w morskie odmęty. Jedyny miły moment tego dnia, to ten, kiedy po dojściu do campingu zobaczyłam pancernika. Małą, słodką kulkę przypominającą obity w skórę kamień. Legenda głosi, że jeśli po ujrzeniu pancernika nie zacznie się krzyczeć “o jezu, jezu, to pancernik!” ma się szanse na dłuższe obcowanie z tym uroczym stworzeniem. Nie znam jednak nikogo, komu udałoby się powstrzymać swoje emocje i wykazać tak wysoki poziom samokontroli i spokoju. Następnego dnia rano, te kilka ostatnich kilometrów, to bardzo przyjemny spacer. Droga obfituje w wiele ciekawych przykładów fauny patagońskiej.
Jeśli ma się chwile czasu do autobusu, w budynku administracji znajduje się masa ciekawych plakatów i plansz opisujących historię parku. Szczególnie warto jest rzucić okiem na mapę z opisem zniszczeń spowodowanych ostatnim pożarem.
autor: Dorota Komar