W czasie kilku ostatnich wakacyjnych sezonów w Warszawie i jej okolicach niczym grzyby po deszczu powyrastały wakeparki. W Dziekanowie, Radzyminie, nad Zegrzem czy w Wilanowie w jednym miejscu spotykają się zarówno ci, którzy wakeboarding traktują jako nową rozrywkę w sam raz na upalny letni dzień, jak i ci, dla których ślizganie po wodzie jest już nie tylko hobby, ale i profesją.
W telegraficznym skrócie twój romans z wakeboardingiem zaczyna się tak. Ubierają cię w kapok i kask po czym przymocowują deskę do twoich nóg. Następnie każą wejść do wody i dają do ręki drążek przymocowany do kilkudziesięciometrowego wyciągu. Tam z wyprostowanymi rękami i skulonymi nogami oczekujesz na to by lina stopniowo nabierająca prędkości około 30 km/h, której tak kurczowo się trzymasz, wprowadziła cię w ślizg po powierzchni jeziora. Tyle jeśli chodzi o absolutną podstawę. Większość osób po kilku próbach spokojnie utrzymuje się już na desce.
Wakeboarding to jeden z tych sportów, które nie były wpisane w program olimpiad w starożytnej Grecji. Jako pierwsi zaczęli się w to bawić surferzy. Jak wiadomo w surfingu kluczową rolę odgrywa odpowiednia fala. A fajna fala nie przychodzi od tak sobie, nie da się jej zaplanować tylko trzeba swoje odczekać. Niektórzy z surferów w oczekiwaniu na fale wymyślali więc nowe patenty na wykorzystanie deski w wodzie.
Najpierw pojawił się starszy brat wakeboardingu, czyli skurfing – połączenie surfingu i nart wodnych. Podobnie jak przy nartach wodnych, skurfer był ciągnięty na linie przez jadącą przed nim motorówkę. Używano wtedy do tego klasycznych desek do surfingu. Startowanie z wody było wtedy o wiele trudniejsze niż przy użyciu dzisiejszych desek, ponieważ były one zupełnie inaczej zbudowane i nie przystosowane do użycia w nowej dziedzinie sportu. Początkowo deski te nie miały chociażby żadnych wiązań. Sprawę ułatwiło nieco wprowadzenie rewolucyjnych uchwytów na stopy, które sprawiły że ci, którzy z surfingiem nie mieli wcześniej do czynienia, zaczęły stabilniej trzymać się deski w czasie ślizgów. Stało się to w połowie lat osiemdziesiątych. Tony Finn, jeden z prekursorów skurfingu, zaczął od tego momentu reklamować sport na prawo i lewo jako świetną plażową rozrywkę dla osób w każdym wieku. Wideo promujące tę kampanię reklamową można dziś oglądać na youtube:
Z uchwytami czy bez skurfing jakoś nie trafił do serc milionów. Dopiero w kolejnych latach, dzięki przełomowemu przemodelowaniu deski przez Herb’a O’Brien’a, dyscyplina ta stała się naprawdę popularna. Nowa deska była o tyle lepsza, że posiadała cechę zerowej pływalności – jest to ta cecha, która pozwala nurkom czy łodziom podwodnym pozostać pod wodą na określonej głębokości – ani nie tonąc ani nie unosząc się w kierunku powierzchni. Dzięki tej innowacji start z wody stał się o wiele prostszy i przez to dostępny faktycznie dla wszystkich w wieku od 4 do 100 lat. Tak narodził się wakeboarding i deska Hyperlite. Kształt i właściwości deski były w późniejszych czasach modyfikowane, dzięki czemu te dzisiejsze są szybsze i symetryczne – tzw. twin-tip’ design deski pozwala by z taką samą łatwością poruszać się w pozycji forward jak i switch.
Niestety nie ma co ukrywać, że jest to rozrywka dość droga. Za 15 minutowy seans w okolicach Warszawy trzeba niemal zawsze zapłacić 45 złotych. W zestawie otrzymujemy wtedy oczywiście wszystko co jest nam potrzebne do pływania – czyli deskę, kask, kapok i wyciąg. Jeśli jest to wasz pierwszy raz na pewno zdążycie się w te 15 minut zmęczyć. Wasze ramiona będą boleć od walki z wyciągiem i spektakularnych upadków, które mogą się zdarzyć się po drodze między jednym słupkiem a drugim. Ale co jeśli za chwilę będziecie chcieli spróbować jeszcze raz, a potem przyjść jutro na godzinę i za tydzień znowu? Nauczyć się zakręcać, najeżdżać na rampę? Robić frontflipy, raley i bóg wie co jeszcze. Wtedy pojawia się już dziura w budżecie.
O tym jak ogromna ilość osób jest chętna na spróbowanie swoich sił na wyciągu niech świadczy fakt, że miejsca na weekendową zabawę trzeba obecnie rezerwować najpóźniej w czwartek. A obecnie miłościwie nam panujący tropikalny klimat tylko zwiększa rzesze chętnych. My póki co najbardziej upodobaliśmy sobie WakePark Łomianki, który wydaje nam się jest godny polecenia nie tylko amatorom wakeboardingu, ale również wszystkim aktywnym osobom szukającym wypoczynku nad wodą w kameralnym gronie. Widać, że prowadzący je osoby zarabiają na tym co w życiu kochają. Na miejscu dostępne jest nie tylko zaplecze dla wakeboardu, ale również pomosty z masą hamaków i leżaków, małe boiska do gry, bar gdzie można coś przekąsić oraz mały gabinet masażu. Poza tym jest tam też batut, na którym można na sucho potrenować triki, które później wprowadzicie w życie na wodzie.
W okolicach Warszawy wakeboardingu można spróbować m.in. w:
Warsaw Wake Academy na cyplu Czerniakowskim
Niestety WakePark Łomianki został w tym roku zamknięty 🙁