Kiedy Franco Holzer Salmazo¹ po raz pierwszy zobaczył Zamość miał powiedzieć, że przypomina mu on Padwę. I faktycznie wschodnia perła Ordynacji Zamojskiej nazywana była Padwą Północy i zbudowana została na jej podobieństwo. Dlaczego akurat Padwa? Tak jakoś bywa, że polscy magnaci po pobytach w ciepłych krajach lubili przeszczepiać na nasze podwórko podejrzane tam wzorce estetyczne. Jan Zamoyski, który w Padwie spędził niezły kawałek czasu i dochrapał się nawet stanowiska rektora na tamtejszym uniwersytecie, po powrocie do kraju rozpoczął budowę swojego małego królestwa. Dzięki zdolnościom politycznym i biznesowym cudownie rozmnożył swoje posiadanie – zaczynał od 4 wsi odziedziczonych po ojcu a skończył żywot będąc panem Ordynacji Zamojskiej obejmującej 23 miasta i 816 wsi, która powszechnie nazywana była państwem zamojskim.
Zamość od początku budowany był z myślą o tym, że stanie się stolicą handlu i rzemiosła. Zamoyski, z zapałem neofity, umyślił sobie też, że wszyscy jego mieszkańcy będą wyznania katolickiego. Najwyraźniej coś w tym planie nie do końca się powiodło. Reżim wyznaniowy nie skłaniał do osiedlenia się na stałe, toteż wkrótce Zamoyski odstąpił od tego pomysłu. Zamość miał być miastem otwartym, w którym swoje miejsce mieli odnaleźć ludzie wszelkiej nacji. Na zachętę Zamoyski wydał szereg przywilejów, które przyznawały Ormianom, Żydom sefardyjskim (wygnanym z Hiszpanii w XV wieku) i Grekom równe prawa, ziemie pod budowę mieszkań oraz prawo do wyznawania swojej wiary. Spowodowało to oczywiście masowy napływ ludności niepolskiej do stolicy państwa zamojskiego.
Taki stan rzeczy nie był niczym wyjątkowym w skali Europy. W tamtych czasach społeczeństwa były co do zasady wielokulturowe. Na przykład w okresie średniowiecza dużo ważniejsza dla określenia twojego miejsca na świecie była przynależność do stanu, który określało nie pochodzenie, a zakres przywilejów otrzymywanych od władcy. I Rzeczpospolita była mozaiką narodów, kultur i religii. Dość znamiennym dla tych czasów był chociażby fakt, że jedna z pierwszych wzmianek o kraju Mieszka I została napisana przez żydowskiego kupca/podróżnika/handlarza niewolników Ibrahima ibn Jakuba (który notabene był właśnie jednym ze wspomnianych Żydów sefaradyjskich), pochodzącego z muzułmańskiej Hiszpanii. Zamość był i jest jednym z licznych przykładów wielokulturowych miast I Rzeczpospolitej.
Kreatorzy polskiej mody
Zarówno Żydzi jak i Ormianie, którzy osiedlili się w Zamościu po nadaniu im przywilejów, to narody doskonale adaptujące się do życia w diasporze. Na Kaukazie żartuje się, że nawet Ararat, święta góra Ormian, żyje na emigracji. Ormian żyjących obecnie poza granicami Armenii jest więcej niż tych w Erywaniu. Naród ten, ciemiężony (podobnie jak sąsiednia Gruzja) najazdami Persów, Turków, Mongołów i Rosji, od wieków skazany był na tułaczkę. Jednak właśnie dzięki temu, że członkowie tego narodu rozsiani są po całym świecie, są wręcz naturalnie uwarunkowani do odniesienia sukcesu w handlu i oczywiście szpiegostwie. O ile historia Armenii to historia podnoszenia się z popiołów, o tyle ormiańskiej diasporze powodziło się zwykle całkiem nieźle.
Gwałtowny napływ ludności ormiańskiej doprowadził do rozkwitu Zamościa. ormianie zajmowali się złotnictwem i hafciarstwem, a ich wpływ na modę szlachty i mieszczan był tak silny, że utarło się mówić, że wręcz „kształtowali gust artystyczny Rzeczpospolitej”³. A zatem podczas gdy w budownictwie królował klasyczny włoski renesans, a królewięta i magnaci silili się na stworzenie sobie drugiej Wenecji czy Padwy, w ubiorze prym wiódł orient spod Araratu. Podczas gdy na dworach Paryż a i Londynu królowały rajtki do kolan, Polacy nosili tatarskie kontusze i żupany. Karol de Ligne, obcokrajowiec goszczący w Polsce w XVI wieku, określił ówczesną polską modę jako „smak europejski ożeniony z azjatyckim” (za: Joanna Wawryk, Materialne wpływy orientu w polskiej kulturze, http://prolibris.net.pl/index.php?option=com_content&view=article&id=675:materialne-wpywy-orientu-w-polskiej-kulturze&catid=38:varia&Itemid=57), co jednak na pewno nie było zasługą jedynie Ormian, ale również Tatarów czy Osmanów. Szczególnie ci ostatni mieli ogromny wpływ na zdobnictwo i modę w przedrozbiorowej Polsce, a moim skromnym zdaniem to nie od kogo innego, a od muzułmanów musieliśmy zaczerpnąć zwyczaj chodzenia po domu w kapciach. Ormianie byli tak zaangażowani w handel materiałami egzotycznymi, że rodzynki, kawa czy herbata określane były w polskich spisach jako „towar ormiański” (Wojciech Górecki, „Toast za przodków”, Wołowiec 2010). W dodatku byli oni na tyle obrotni, że wywalczyli sobie zaszczytne miejsce nie tylko na wybiegach, ale również w polityce. Ci majętni cieszyli się względami, uczestniczyli w radach miejskich i królewskich.
Czas to pieniądz
Po Ormianach nadeszła w Zamościu era ludu mojżeszowego, zahartowanego prze historię w równym stopniu co ormiański. Łączy je podobna solidarność ziomków, która pozwoliła przetrwać temu narodowi mimo braku państwowości. Żydzi niemal od początku państwowości polskiej byli obecni w naszym kraju, ale to od XIV wieku i otrzymania przywileju od Kazimierza Wielkiego zaczął się ich masowy napływ.
Żydzi powszechnie kojarzeni są w Polsce z pieniędzmi. Powodów jest wiele. Zwyczajowo w I Rzeczpospolitej zajmowali się lichwą, czyli pożyczaniem pieniędzy za duży procent. W tamtych czasach bankierzy cieszyli się chyba jeszcze gorszą estymą niż obecnie. Podczas gdy Jezus zapewne nie nosił nawet sakiewki, zawód bankiera opierał się na niezdrowym założeniu, że aby zarobić pieniądze wystarczy je pożyczyć i nastawić stoper. Inna sprawa, że ryzyko niepowodzenia jakiegokolwiek przedsięwzięcia w czasach nie znających nie tylko ubezpieczeń, ale nawet dokładnej liczby kontynentów, było dość poważne. Znienawidzony zawód bankiera był więc dostępny przede wszystkim dla niekatolików, których nie obowiązywały zalecenia i zakazy papieskie, nakazujące karać za grzech lichwy.
Nie mniej jednak już w czasach Zygmunta Starego żydowscy bankierzy byli w Polsce traktowani z wielkim poważaniem. W XVI wieku u Żydów zapożyczali się wszyscy. Byli zawsze gotowi do poratowania skarbu państwa zastrzykiem gotówki i sfinansowania kolejnej wyprawy wojennej. Jednym z najpotężniejszych rodów żydowskich bankierów byli Fiszlowie, u których kredyt zaciągnęli kolejno królowie: Kazimierz Jagiellończyk, Jan Olbracht i Aleksander.
Żydzi trudnili się też oczywiście handlem. Zajęcie to od stuleci było wręcz wpisane w ich kod genetyczny. Sukces pomogły im osiągnąć stosowanie dość niskiej marży ze sprzedaży. Ponadto byli dobrymi rzemieślnikami i często trudnili się wyrobem wszelkiego rodzaju produktów, w które zaopatrywali polską wieś.
Kto dziś wie czym jest kahał, cheder i mykwa? Prawie nikt. A słowa te były kiedyś powszechnie znane i słyszane na ulicach polskich miast. W okolicy samego tylko Zamościa różnorodny język i wyznania można było dostrzec chociażby w Biłgoraju, Hrubieszowie, Karczewie, Brodach (powstała tu jedna z najstarszych manufaktur w RP) i Falenicy. Ludność żydowską na kartach historii reprezentują przede wszystkim poeta Bolesław Leśmian i rewolucjonistka Róża Luksemburg. W 1857 roku w Zamościu żyło 2.490 osób wyznania mojżeszowego, co stanowiło w tym czasie 61,2% wszystkich mieszkańców (za: K. Bielawski http://www.kirkuty.xip.pl/zamosc.htm).
A Zagłoba pił pewnie małmazję
Podobno Zamość był najbardziej greckim miastem jakie można było odnaleźć na mapach I Rzeczpospolitej. Aczkolwiek zważywszy na to jak ogromną popularnością cieszyła się we Lwowie małmazja (przez miasto przechodził jeden z głównych szlaków przerzutowych południowych win), to być może palmę pierwszeństwa należało oddać właśnie temu galicyjskiemu miastu.
Skoro Grecja mogła być winnicą Rzymu, to czemu nie Polski? Szlachta polska była rozmiłowana przede wszystkim w słodkich winach i miodach. A o dobry rodzimy trunek tego rodzaju było niezwykle trudno. Polskie winnice nie produkowały najwyższej klasy win, toteż trzeba było je sprowadzać z zagranicy, co czyniono w czasach sarmackich uciech bez względu na cenę. W XVII wieku sporym zainteresowaniem cieszyła się przywożona z Grecji małmazja, czyli słodkie wino o wyrazistym owocowym zapachu. I to właśnie małmazją miały płynąć ulice i rynsztoki (jeśli takowe już istniały) Lwowa. Mieszkańcy Polski uwielbiali słodkie wina, do tego stopnia, że dojrzewały właśnie w naszych, a nie węgierskich piwnicach, np. w Warszawie u Fukiera.³
To małmazowe eldorado przyczyniło się kariery Konstantego Korniakta, kupca greckiego, który uczynił ze Lwowa swoja siedzibę. Uzyskał od Zygmunta Augusta zwolnienie z obowiązku przestrzegania urzędowych cen na ten trunek, dzięki czemu zbił fortunę na sprzedawaniu go polskim szlachcicom. Józej Łukaszewicz w XIX wieku pisał z żalem, że wielką szkodą jest, że poznańscy Grecy trudnią się handlem wyłącznie winem. Widział w nich bowiem doskonałą przeciwwagę dla handlowej dominacji Żydów.
Pojawienie się małmazji miało spory wpływ na ugruntowanie się wizerunku Polaka jako wyjątkowo skorego do wypicia. Choć było to powszechnym zwyczajem na zachodzie, w Polsce nikt nie zaprzątał sobie głowy rozcieńczaniem wina. Huczne imprezy suto zakrapiane miodem i winem wprawiały w zdumienie zagranicznych gości. Szlachecki budżet na wino musiał być imponujący skoro w czasach Jana Sobieskiego pisano o Rzeczpospolitej, że „w królestwie tym na ogół brak pieniędzy. Te niewielkie sumy, które kupcy otrzymują za swe towary w Gdańsku, oddają Węgrom i przedstawicielom innych narodów za wino.” (za: Gościwit Malinowski, w: Małmazja, źródło: http://hellenopolonica.blogspot.com/2014/07/mamazja.html )
Wspomnień czar
Polska po II wojnie światowej była już krainą z zupełnie inną strukturą narodowościową i z niewielkimi wyjątkami (takimi jak Uście Gorlickie czy okolice Sejn), tylko w pamięci można szukać wspomnień o dawnej wielokulturowości. Niektórzy tęsknią za nią bardziej niż inni.
W pewną bezsenną noc XXI wieku, Tadeusz Kuźmiński, nie wiedzący co począć ze swoimi ciężko zarobionymi milionami, odkrywa, że ma do realizacji życiowy plan. Plan odbudowy Biłgoraju. Wychował się w mieście pełnym różnorodności i takim chce go znów oglądać. Od kilkunastu lat realizuje w tym wschodnim mieście swoje marzenie o przywróceniu mu przedwojennego charakteru tygla kulturowego. Jego celem jest stworzenie wielokulturowej dzielnicy, w której obok siebie żyć będą Polacy, Żydzi, Ukraińcy i ktokolwiek inny kto zechce widzieć przez okno podwórko pełne bawiących się z dzieci z domów katolickich, żydowskich czy muzułmańskich. W planach jest budowa kościoła, meczetu i oczywiście budynków mieszkalnych. Tadeusz Kuźmiński marzy by zamieszkali w nim ludzie z całego świata – napisał już w tej sprawie do wielu znanych osób posiadających biłgorajskie korzenie, m. in. Harvey’a Keitl’a. Póki co w Biłgoraju stanęła już drewniana synagoga, która już z daleka przyciąga wzrok, będąc najokazalszym budynkiem w okolicy. Jest to rekonstrukcja zniszczonej przez Niemców bożnicy z Wołpy.
Więcej o tym interesującym projekcie można przeczytać w dwutygodniku Forum, w którym w zeszłym tygodniu pojawiło się tłumaczenie artykułu z Der Spiegel. http://www.forumdwutygodnik.pl/…/1659140,1,rekonstrukcja-sy…
1. Maria Rzeźniak, w: http://www.zamosconline.pl/text.php?id=2535&rodz=ucze
2.dr Beata Biedrońska-Słota, źródło: http://wiadomosci.onet.pl/kraj/historycy-wielokulturowosc-wpisana-w-dzieje-rzeczpospolitej/jzb1j
3. Więcej: http://info.rp.pl/artykul/1175415.html?print=tak&p=0
Zamość to piękne miasteczko, a Roztocze jednym z piękniejszych miejsc w Polsce!