Na dworcu zobaczyłam Bartka obładowanego jak pancernik i dałam mu maksymalnie 15 minut jazdy. Więcej nie da się przejechać rowerem z 70 litrowym bagażem na plecach. Potem mijały minuty, godziny i nawet dni, a Bartek plecaka nie zdejmował nawet na postojach. Zżył się z nim, stali się jednością. Plecak był jego bioniczną protezą. Byli nie rozłączni.
Ten wyjazd to dowód na to, że nie ma rzeczy niemożliwych. Bo jeśli można przejechać przez Warmię z 70 litrowym plecakiem na plecach i nie narzekać… to znaczy, że już nigdy na nic nie można narzekać.
Dojazd z Warszawy do Olsztyna
Tradycyjnie już startujemy z początkiem weekendu z Olsztyna. Z Warszawy do stolicy Warmii dojeżdżamy pociągiem i to tu spotykamy się ze znajomymi i plecakiem Bartka.
Trasa zajmuje to mniej więcej 3,5 godziny. Jak zwykle nie udaje nam się załapać na pociąg o 16:00, więc w Olsztynie lądujemy już po zmroku, tuż przez 22:00.
Pociąg IC, który odjeżdża z Warszawy mniej więcej o 18:00 posiada duży, wygodny wagon rowerowy. Spokojnie można się tam zmieścić z większą ekipą. Mieści się też plecak Bartka. My siedzimy na przeciwko, patrzymy na niego i nie posiadamy się z ciekawości, co w tym plecaku się znajduje.
Wracamy oczywiście z Ostródy. Warunki nie są już tak luksusowe. Jak to zwykle bywa w niedzielę, pociąg jest wypchany po brzegi.
Przeczytaj też
Trasa rowerowa Olsztyn – Ostróda
I dzień: Olsztyn – Brąswałdzka – ok. 11 km
II dzień: Brąswałd – Barkweda – Nowe Kawkowo – Kwaśne Jabłko – Wilnowo – ok. 48 km
III dzień: Wilnowo – Ostróda – ok. 30 km
Brąswałd
Już z bezpiecznego zacisza mojej kanapy wyśledziłam doskonałe miejsce noclegowe na pierwszą noc – przystań kajakowa ok. 10 km od Olsztyna. Przemawiało za nim wszystko: jak na przystań kajakową przystało położona była nad samym brzegiem rzeki Łyny. W najbliższym otoczeniu nie ma ani jednego zabudowania. Do tego miejsce do rozbicia namiotów, duża wiata i toi toi. Na miejscu okazało się, że mają tam nawet prąd. No i nazwa miejscowości: Brąswałd. Takiego miejsca nie można ominąć, zwłaszcza, że w okolicy są również Bukwałd, Gietrzwałd i Ługwałd. I Kabikiejmy, i Kaplityny i Skajboty.
Zanim tam dojedziemy czekała nas jeszcze dość długa przeprawa po okolicznych osiedlach i parkach. Teren jest tu bardzo mocno pagórkowaty, a droga do Brąswałdu do najbardziej oczywistych nie należała. Google prowadził nas raz po parkach, raz po polach o pastwiskach. W końcu na horyzoncie ukazała się sylwetka kościoła. Stoi na wzgórzu tak dumnie, jakby był siedzibą co najmniej papieża.
Żeby podejść pod jego wrota trzeba wspiąć się po bardzo stromych schodach. Ponoć w środku można podziwiać sceny z historii ziemi warmińskiej uwiecznione na polichromii. Nie potwierdzimy, bo odbiliśmy się od klamki i wnętrze podziwialiśmy tylko przez pokaźnych rozmiarów dziurkę od klucza.
Barkweda
Możesz zabrać człowieka z pracy, ale pracy z człowieka nie 😊 Są takie tygodnie, że praca nie kończy się w piątek, a obowiązki wzywają. Wtedy pracę trzeba spakować w sakwę i zabrać ze sobą pod namiot. Ci którzy trochę z nami podróżują znają już dźwięk dzwonka Daniela „somethings broken, it’s your fault…”, po którym musimy się zatrzymać, no i naprawiać. I znaleźć zasięg.
Zasięgu szukamy właśnie w Barkwedzie, najpierw pod sklepem a potem na maleńkim skwerku, z ogromną tablicą upamiętniającą wizytę Napoleona i pewną ogromną dziuplę. W 1807 w okolicach Barkwedy rozegrała się bitwa wojsk Napoleona z połączonymi siłami Prus i Rosji. Miejscowa legenda głosi, że Napoleon miał mieć swój punkt dowodzenia właśnie przy niedrzewnych rozmiarów dębie, ba! miał nawet w owej dziupli spać. Dębu już nie ma. Ale myślę sobie, że zarówno on jak i dziupla musieli być potężnych rozmiarów i napawać całą wieś dumą, skoro ktoś był w stanie opowiadać o tym, że najpotężniejszy człowiek w Europie zrezygnował ze spania w wojskowym namiocie bądź dworku właśnie dla owej dziupli.
Nowe Kawkowo
Z Barkwedy ruszamy w stronę Nowego Kawkowa. Obok Kwaśnego Jabłka, to chyba najbardziej znane miejsce na mapie „współczesnej” Warmii. Trochę alternatywne, widać, że to w tym miejscu spotykają się inicjatywy napływowych. Macie tu Żywe Muzeum Lawendy, w którym możecie wziąć udział w warsztatach rzemieślniczych, powłóczyć się wśród grządek i pagórków i wystawić twarz do słońca. Kilometr dalej ser kozi prosto od producenta.
Tuż obok kościoła znajdziecie kolorową galerię sztuki. Wszędzie jest kolorowo i wiejsko, ale nie przaśnie i nie januszowo. Słowem jest to taka kulturowa stolica prowincji.
Sama droga z Barkwedy do Nowego Kawkowa też do najbardziej oczywistych nie należy. Z zacisznego ubocza trudno przebić się na zachód. Musimy w ciemno decydować się czy jechać przez Pupki czy Gołogórę. Obie trasy z całą pewnością nie są asfaltowe. Ponieważ wielbimy ludzkie ciało, stawiamy w końcu na te pierwsze. Po dość wymagającej przeprawie przez Rezerwat przyrody trafiamy w końcu na asfaltową drogę w Pupkach, co celebrujemy zdjęciami wypełnionymi nagimi tyłkami i plecakiem Bartka. Poniżej prezentujemy wersję nadającą się dla czytelników.
Po zakupieniu sera, odwiedzinach w muzeum i lemoniadzie w galerii, musimy spojrzeć prawdzie w oczy. W Nowym Kawkowie nie ma żadnej knajpy, więc zaciskamy zęby i postanawiamy odbić 20 km na północ i zjeść pizzę w Kwaśnym Jabłku.
Rowerem do Kwaśnego Jabłka
O Kwaśnym Jabłku opowiedziała nam już inna ekipa rowerzystów, którą spotkaliśmy w Barkwedzie. Zresztą, nie tylko oni, bo nazwa tego pensjonatu przewija się przez każdy wpis na każdym blogu na temat Warmii. Dla nas najważniejsza była informacja o tym, że podają tam ponoć cudowny cydr, a do tego pieką świetną pizzę.
Zamiast więc zbliżać się do jeziora Narie, odbijamy w przeciwpołożną.
Tutaj atmosfera się zagęszcza. Podjazdy jakby nie miały końca, ale pociesza nas to, że w Kwaśnym Jabłku czeka obiad i cydr.
Czasem ta myśl nie wystarcza. Wtedy zatrzymujemy się na poboczu i wyjadamy resztki jedzenia, które wygrzebujemy z dna sakw. Na koniec dopychamy to jeszcze czekoladą. Ci kontuzjowani kładą się na chodniku i masują. Drogę tarasują nam wracające z łąk krowy. W końcu dojeżdżamy do ostatniego skrętu. Musimy wjechać na polne drogi. W zasadzie ostatnia prosta.
Orientujemy się, że nasza grupa straciła na liczności. Dzwonimy do zaginionych i odkrywamy, że na ostatnim skrzyżowaniu pojechali prosto zamiast w lewo. Pstrykamy zdjęcia współczesnym żniwiarzom i w końcu w pełnym składzie i glorii wjeżdżamy do agroturystyki. A tam kuchnia zamknięta od 45 minut.
Na szczęście nasze twarze wyrażają głód tego rodzaju, że obsługa serwuje nam wszystko co zostało w ofercie. Z miejsca bierzemy 12 tart i pierwszą z wielu butelek cydru.
Cydr w Kwaśnym Jabłku
Tym samym inicjujemy naszą przygodę z tym trunkiem, który dotąd zwykliśmy pijać przede wszystkim w wersji ogólnodostępnej w sklepach spożywczych. Okazuje się, że cydr jest napojem niezwykle wdzięcznym. Na początek delektujemy się delikatnym i lekko musowanym cydrem, który przygotowuje nasze podniebienia na późniejsze butelki. Dalej wchodzi na stół typ klasyczny, najbliższy temu co oferuje producent masowy. A na koniec cydr wytrawny, któremu smakiem blisko jest do win półwytrawnych.
Po tej walce padamy w hamaki i tyle nas widzieli.
Wszystko co dobre musi się skończyć. Zwłaszcza, że musimy teraz wrócić tą samą drogą i dojechać jeszcze na noc gdzieś w okolice jeziora Narie. Po drodze zatrzymujemy się w lokalnych sklepach, żeby uzupełnić zapasy. O ile w Kwaśnym Jabłku konsument może z uznaniem pokiwać głową i zadumać się nad postępem jaki dokonuje się na Warmii, o tyle tuż za płotem jego posesji wszystko wraca na swoje miejsce. Schody miejscowego sklepu wypełnione są równo mężczyznami z okolicy, którzy zebrali się na pogaduchy i wieczornego drynka. W asortymencie, lekkiego alkoholu wytrawnego brak.
Jedziemy więc dalej i trafiamy do sklepu nadzwyczajnej wręcz urody. Konstrukcja betonowa pochylona pod kątem 30%, kończąca się w polu kukurydzy, to chyba nieudana inwestycja w podjazd dla inwalidów. Z zachodniej ściany wystają pręty zbrojeniowe. Na schodach taki tłum ludzi tak, że przez wejście z kolumnadą nie da się przecisnąć. A dokładnie tłum mężczyzn, bo zarówno w pierwszym jak i w drugim sklepie próżno szukać towarzystwa kobiet, chyba że tych za ladą.
Z panami żegnamy się w zgodzie i z zachodem słońca witamy jezioro Narie.
Jezioro Narie
Jest to jedno z największych jezior w okolicy, które według pierwotnego planu mieliśmy objechać od północy. Przy okazji odwiedzić Morąg i to co zostało z pałacu w Ponarach. Wypad do Kwaśnego Jabłka wymazał to z harmonogramu.
Kilka kilometrów za wsią Wilnowo znajdujemy miejsce postojowe z lekkim rozdwojeniem jaźni. Na podstawionej przy nim tablicy zaznaczone jest ono jako miejsce na biwak – tak przynajmniej rozumiemy namalowany tam namiocik. Jest toi toi, są kosze na śmieci, jest miejsce na ognisko. Jednocześnie tuż przy wjeździe wbito tablicę z zakazem biwakowania. Bierzemy jednak szybką kąpiel w jeziorze i idziemy spać.
Rano ruszamy w drogę do Ostródy i jest to trasa zupełnie inna niż poprzedniego dnia. Podjazdy nie są ani tak długie, ani tak strome. Trzymamy się równego jak stół asfaltu i w przeciągu 2 godzin jesteśmy na miejscu w Ostródzie. Po drodze zatrzymujemy się tylko na chwilę w Salezjańskim Ośrodku Młodzieżowym w Czerwonej Karczmie gdzie przyjemny dozorca ucina sobie z nami pogawędkę i namawia na odwiedzenie ostródzkiej „Tawerny” zachwalając tamtejszą wątróbkę zawijaną w boczek.
Ostródę odwiedzamy chyba po raz pierwszy w życiu. Nie licząc może wyjazdu na wakacje do Karnit gdzieś w 1995. I oczywiście tamte wspomnienia mają się nijak do dzisiejszej rzeczywistości. Miasto jest urokliwe, wypełnione turystami. Co miłe, ścieżek rowerowych tutaj nie brakuje, a dworzec jest odnowiony (choć toalet na stacji Olsztyn Zachodni nic nie przebije).
Przeczytaj też
Olsztyn Ostróda rowerem – podsumowanie
Porównując naszą czerwcową trasę rowerową na wschód od Olsztyna z wyjazdem po Warmii rzuca się w oczy kilka rzeczy. Po pierwsze, nasza trasa Olsztyn – Ostróda (z odbiciem na północ) jest znacznie bardziej wymagająca. Mamy tu zdrowe podjazdy i dużo fragmentów prowadzących po off roadzie. Ci, którzy na rowerze lubią się dobrze zmęczyć, nie będą zawiedzeni. Ci, którzy chcieliby przetestować rower elektryczny – też.
Po drugie, trasa Olsztyn-Giżycko prowadzi przez lepiej zaopatrzone regiony. Na Mazurach jest dużo więcej turystów, rejonu Wielkich Jezior Mazurskich nawet nie ma co porównywać do okolic Narie. Okolice Ostródy są pod tym względem dość podobne do Jeziorka i Iławy. Odnajdą się tu ci, którzy lubią rejony niezinfrakturyzowane (o ile takie słowo istnieje).