Przeczytasz tu na naszej dwudniowej trasie rowerowej wokół jeziora Śniardwy. Skąd pomysł na przejechanie rowerem wokół największego jeziora Polski?
Pętla rowerowa wokół Śniardw
Od kiedy przypadkiem trafiłam na Niedźwiedzi Róg, wiedziałam, że objechanie jeziora Śniardwy wokół to mój nowy pomysł na weekendowy wyjazd rowerowy. Pętla wokół Śniardw ma około 80 km, które podzieliliśmy na dwa dni:
I – Wejsuny – Kwik – około 50 km
II – Kwik – Wejsuny – około 30 km
Samochód zostawiliśmy w Wejsunach przy plaży miejskiej. Ale można tu też dojechać transportem publicznym, np. pociągiem do Rucianych Nid albo Piszu. Wydłuży to całą trasę o około 14 km.
Trasa rowerowa wokół jeziora Śniardwy
W okolice Wejsun przyjeżdżamy w sierpniowy piątek wieczorem i rozbijamy namioty. Zapowiadają 30 stopni w cieniu i bardzo gorące noce. Do tego wygląda na to, że bezchmurne. To idealne warunki do oglądania sierpniowego show perseidów. Rozkładamy się na karimatach przed namiotem i szukamy spadających gwiazd.
W nocy słyszę w oddali porykiwania jeleni. Jeszcze nieśmiałe i odległe, ale i tak zastanawiam się czy któryś z nich nie podejdzie i nie pomyli zaczepionych na dachu rowerów z porożem wyjątkowo dorodnego byka. Dziś już wiem, że to jeszcze nie rykowisko, jelenie dopiero się rozciągają i robią próby mikrofonu przed wrześniowym spektaklem. I faktycznie, gdybym tamtej nocy usłyszała takie ryki jak miesiąc później w Białowieży, to nie przespałabym nawet sekundy.
Konik polski w naturze, czyli przejazd przez Popielno
Wczesna pobudka i jazda w stronę Popielna. Ostatnio byliśmy tu przed pandemią. Przejazd przez rezerwat wspominam jako udrękę. Ale co widzę! Droga do Wierzby jest wyremontowana, jedzie się jak po stole, jest też piękna odseparowana droga rowerowa.
Na półwyspie Popielno znajduje się Stacja Badawcza PAN. To ostoja konika polskiego, hodowane są tu od ponad 70 lat, w systemie rezerwatowym i stajennym. Te żyjące w rezerwacie można spotkać nawet jadąc rowerem z Onufryjewa do Wierzby. Poranek to najlepsza pora na spotkania z naturą i zbliżając się do Popielna dostrzegamy w krzakach małe stado. Od czasów trekkingu po dżungli w poszukiwaniu orangutanów mam sporą odrazę do zbliżania się do dzikich zwierząt – tam czułam się jakby stado ludzi gwałciło orangutana, który postanowił posiedzieć sobie przy drzewie – więc jak rozsądek przykazuje oglądamy koniki z dystansu.
Zresztą, koniki polskie bywają też agresywne. W całym rezerwacie znajdziecie znaki informujące, że samochody pozostawia się tu na własną odpowiedzialność.
Bobry z Popielna
Może nie wiecie, ale to nie jedyny gatunek, którego populację odbudowano właśnie w Popielnie. W końcówce XIX wieku i początkach XX polskie bobry zostały prawie w całości wybite. Dopiero po drugiej wojnie światowej stworzono w Popielnie fermę bobrów, które w sztucznie stworzonych warunkach zaczęły się rozmnażać jak króliki, miały nawet po 5 małych w jednym miocie – wynik wybitny nawet jak na rozmnażanie na wolności. Co więcej, tak wyhodowane bobry można było wypuszczać na wolność. Dzięki temu bobry z Popielna przyczyniły się do odtworzenia gatunku także w innych krajach Europy (przeczytasz o tym w książce Adama Robińskiego – Pałace na wodzie).
Prom Wierzba
Na północnym skraju półwyspu, w Wierzbie, znajduje się prom, który przewiezie nas na lewy brzeg Jeziora Bełdany. Niestety, kursuje dopiero od 11:00. Mamy więc godzinę wolnego. Możemy albo pojechać do Stacji Badawczej PAN, albo zjeść śniadanie. Ponieważ stację widzieliśmy już przy okazji poprzedniego przejazdu po tej okolicy, wybieramy śniadanie.
Tuż obok promu można zjeść w Domu Pracy Twórczej PAN. Ceny są bardzo przyjazne dla portfela, a z ich ogródka widać jezioro Bełdany i drogę do promu, dzięki czemu widzimy jak szybko formuje się przy nim kolejka.
Mazury – park narodowy przyszłości
Polska to takie miejsce, gdzie nie trzeba jechać do parku narodowego żeby zobaczyć prawdziwe przyrodnicze perły. Powód jest prosty. Od 22 lat w Polsce nie powstał żadny nowy park narodowy, istnieje cała lista miejsc, które czekają w kolejce i mają dobre argumenty do tego by objęto je ochroną. Nic z tego.
Mazury to też parkonarodowa sierota. Do finału konkursu na 7 nowych cudów świata dostał się dzięki głosom Polaków, ale Ci sami Polacy nie chcą by stał się parkiem narodowym. Choć chyba każdy z nas wie, że to cud natury. W latach dziewięćdziesiątych zgłoszono nawet dokładny projekt tego parku do ministerstwa, ale w tym momencie uważany jest za zaginiony.
Więcej o miejscach w Polsce, które powinny lub mogłyby być parkami narodowymi, a nie są, przeczytacie na stronie Towarzystwa Krajoznawczego Krajobraz.
Mikołajki i Tadeusz Gołębiewski
Parku narodowego nie będzie głównie ze względu na masową turystykę, która na Mazurach wylewa się z brzegów jezior, pędzi każdym strumieniem, nie zatrzymuje się na zakrętach. A za wielkiego prekursora tego stanu rzeczy uważa się Tomasza Gołębiewskiego, właściciela pierwszego ogromnego hotelu w Mikołajkach. Niepohamowanie w budowaniu i goszczeniu niestety nie ogranicza się już do hotelu Gołębiewski w Mikołajkach, podobne potworki architektoniczne są już w Karpaczu i nad Bałtykiem.
Tadeusz Gołebiewski na pewno ma wiele twarzy, ale kolega zwraca mi uwagę również na jego wizerunek i wartości jako przedsiębiorcy – w czasie pandemii zastawił hotel, żeby uzyskać pieniądze na utrzymanie tych hoteli w czasie lock downu. Nie musiał zwolnić nikogo z pracowników.
Niespełna rok po śmierci Gołębiewskiego bulwar w Mikołajkach zyskuje jego imię. Na pamiątkowej tablicy określany jest jako dobrodziej miasteczka. Szkoda więc, że nie miał choć odrobinę lepszego gustu architektonicznego.
Podobne wielkie inwestycje wyrastają w okolicy jak grzyby po deszczu. Jadąc bocznymi dróżkami w stronę jeziora Łuknajno widzimy na horyzoncie kolejną ogromną inwestycję – będzie lądowisko helikoptera, prywatne mariny, apartamenty nad brzegiem jeziora.
Jezioro Śniardwy jest bardzo płytkie
Okolice Mikołajek to zdecydowanie najbardziej zinfrastrukturyzowana część naszej trasy. Poza Mikołajkami i Nowymi Gutami wybrzeże Śniardw jest w zasadzie dzikie lub pół dzikie. To nie jest najbardziej atrakcyjne miejsce na wakacje. Śniardwy nie są głębokim jeziorem, w zasadzie swobodnie można je określić jako trochę głębszą kałużę i chyba nikt się nie obrazi. Żaglówki tu znajdziecie, ale przy średniej głębokości 5 metrów i z licznymi mieliznami to zdecydowanie nie jest ulubione miejsce docelowe dla mazurskich wilków jeziornych.
Nawet kąpiel w Śniardwach wymaga nie lada wysiłku fizycznego, bo do wody o odpowiedniej głębokości trzeba najpierw dojść. Pływanie jest tu w zasadzie dyscypliną łączoną. Najpierw brodzisz w wodzie do kolan przez 100 metrów, a dopiero potem możesz odrobinę zanurzyć się w wodzie. Idziesz i idziesz, zaczynasz kluczyć w lewo, a potem w prawo, bo może jednak tam jest odrobinę głębiej, tak bym nie szorowała swoimi i tak małymi cyckami po dnie. Nic z tych rzeczy.
Stąd jeśli marzysz, że pętla rowerowa wokół Śniardwy będzie łączyć się z radosnym pluskaniem w wodzie na każdym przystanku, szybko możesz zmienić zdanie. To szukanie wody zwyczajnie nudzi, ale na szczęście bycie największym jeziorem w Polsce ma też swoje walory estetyczne, o czym przekonamy się o zachowanie Słońca.
Jezioro Łuknajno – rezerwat biosfery UNESCO
Jednym z powodów dla których ta część Polski zasługuje na park narodowy jest Jezioro Łuknajno. Znajduje się zaledwie kilka kilometrów od Mikołajek, a jego wieże obserwacyjne nie wabią do siebie nawet procenta turystów przebywających nad jeziorem Mikołajskim. Łuknajno nie za bardzo nadaje się do żeglugi czy kąpieli, podobnie jak Śniardwy jest bardzo płytkie. Co czyni go idealnym domem dla ptaków.
Ochroną objęto go już w czasach gdy Mazury były Prusami Wschodnimi. Dziś chronią go też programy międzynarodowe – jest to rezerwat Biosfery UNESCO (w Polsce jest ich w sumie 10). Znajdziecie tu najliczniejszą w Polsce populację łabędzi niemych, ale nie brakuje też czapli, kaczek, rybitw, jastrzębi… Nie trzeba ich specjalnie wypatrywać, tafla wody jest ich pełna.
Jezioro można obserwować z wieży obserwacyjnej. Aby do niej dojechać trzeba zboczyć z szutrowej trasy w lewo i dalej jechać po polnej drodze aż do urokliwej kładki. Przejazd po niej przeniesie Was mentalnie w okolicy Luizjany.
Mazurska Pętla Rowerowa
Kolejne kilometry wzdłuż północnego brzegu Śniardw przejeżdżamy po dawnych niemieckich drogach. Tuż za jeziorem Łuknajno w środku lasu i jakby znikąd wyłania się stary pruski budynek, to Folwark Łuknajno. Choć nie przepadam za tłokiem Mazur to nie mogę im odmówić, że uwielbiam w nich to, że na takie miejsca można wpaść codziennie. Jedziesz po lesie szutrową drogą, wydaje się, że jesteś tu kompletnie sam i nagle lądujesz pod bramą niezłej restauracji w pruskich murach. Nie zatrzymujemy się tu jednak, pędzimy dalej w stronę Okartowa.
Niemiecka droga ma jednak to do siebie, że jest oczywiście brukowana. Nasze plecy i pośladki są tym wyczerpane, więc przy pierwszej nadarzającej się okazji zbaczamy na leśną drogę. Trasa mocno nam się dłuży, aż docieramy w końcu do Okartowa, skąd odbijamy na południe i zaczynamy jazdę po Mazurskiej Pętli Rowerowej.
Kiedy kilka lat temu ogłoszono rozpoczęcia projektu Mazurskiej Pętli Rowerowej pojawiło się wiele głosów to tym, że to kolejna zmarnowana okazja na zbudowanie, a nie jedynie wytyczenie szlaku (różnica między jednym a drugim jest tak jak między GreenVelo a trasami VeloCzorsztyn). Na szczęście, na naszym odcinku MSR jest zachwycający (może poza barierkami oddzielającymi szlak od polnych dróg). Równy asfalt pozwala nam przyspieszyć i jak wystrzeleni z procy wjeżdżamy w końcu do Nowych Gut, gdzie ma na nas czekać pizza.
Nowe Guty
Nowe Guty łączy w sobie klimat dawnego PGR i letniska w lekko podwarszawskim stylu. Przydrożna ubojnia czy hodowla krów tuż obok dużej plaży, po której pływają wszelkiej maści jednostki pływające: kajaki, supy, rowerki wodne ze zjeżdżalniami (przy takiej głębokości wody to absolutny strzał w dziesiątkę). Bar na barze, toalety na kluczyk, sklep w odrestaurowanych pruskich murach, stodoły zasłaniające widok na jezioro, glamping na tyłach babcinej chatki, kebab, pizza neapolitańska, piwo, grill, gofry bąbelkowe. Drugiego takiego miejsca nad Śniardwami nie ma, ale nie wiem czy nie będzie. Jeśli szukacie szeroko pojętej cywilizacji i miejsca, w którym coś się dzieje, to poza Mikołajkami są to Nowe Guty.
Oczywiście nie jest to nasz styl. Nowe Guty wprowadzają nas wręcz w stan lekkiego niepokoju, bo planowaliśmy spać niespełna kilometrów dalej, licząc na totalną dzicz. Na szczęście Nowe Guty mają swoje granice, nie rozlewają się na całe południowe wybrzeże Śniardw.
Zastanawiam się też jak Nowe Guty wyglądałyby w innym kraju, w Skandynawii, czy w Niemczech. Tak ogromne płycizny Śniardw mogą mieć ciekawy potencjał turystyczny. Myślę o ogromnym molo, albo o szlaku pieszo-wodnym przez jezioro, podobnym do tego z wyspy Saaremaa (Kuusnõmme) na wyspę Vilsandi.
Południowy brzeg jeziora Śniardwy
Wracamy na Mazurską Pętla Rowerowa, która nie przestaje nas zachwycać (choć barierki w niektórych miejscach wciąż kłują w oczy). Jesteśmy zachwyceni, że twórcy szlaku, przynajmniej na tym fragmencie, zdecydowali się na poprowadzenie asfaltowych ścieżek nawet na bardzo spokojnych, ale piaszczystych lub nierównych szutrowych drogach. Re-we-la-cja. Bardzo nas to zachęca do przejechania całego MPRu. Może w kolejnych sezonach!
Zaczynamy szukać miejsca do rozbicia namiotu i choć czasu nie ma dużo, bo właśnie przechodzi obok burza, trafiamy na świetne miejsce. Jak komentuje je nasi znajomi: w Trójmieście zachodów Słońca nad morzem nie ma, a nad Śniardwami jest. Z wysokich klifów nad jeziorem rozpościera się piękny widok na jezioro i ginące nad lasami słońce. Nie dziwię się, że brzegi te są tak masowo odwiedzane przez kamperowców. Brzeg jeziora wygląda trochę jak ich małe miasteczko.
Trzymając się porównań ze świata all inclusive – z takim ocean view kładziemy się spać.
Rano kontynuujemy trasę po MSR i po nim jak po sznurku trafiamy w objęcia Remizy w Zdorach.
Gdzie zjeść nad Śniardwami – Remiza w Zdorach
Przeszukując mapę przed wyjazdem trafiłam okiem na Remizę. Sprawiała dobre wrażenie, ale to co zastaliśmy na miejscu absolutnie przebiło te oczekiwania. Nie oczekiwaliśmy tak fantastycznego klimatu, zachowania charakteru dawnej Remizy ani miłej obsługi. W budynku danego OSP zorganizowano sklep i knajpkę, gdzie dba się i o lokalnego klienta i przygodnego turystę. Jest ławeczka na wejściu dla stałych bywalców. O 11 rano z głośników sączy się Rod Stewart. W środki pamiątki po strażakach. Można kupić kawę, obiad i zezwolenie wędkarskie.
Niedźwiedzi Róg – pętla rowerowa wokół Śniardw
Jest jeszcze za wcześnie na obiad, więc po krótkiej przerwie na kawę jedziemy w stronę Niedźwiedziego Rogu. To będzie nasz ostatni przystanek przed zamknięciem pętli wokół jeziora. Swoją nazwę miejsce zawdzięcza oczywiście niedźwiedziom, które były tu stałymi mieszkańcami setki lat temu.
Niedźwiedzi Róg to obecnie letnisko, na stałe mieszka tu zaledwie 40 osób ( i 0 niedźwiedzi). Niezwykle malownicze położenie nad Śniardwami sprawia, że jest popularne wśród turystów (ale tak bez przesady, to nie Nowe Guty). Ludziom nie przeszkadza nawet ten nieszczęsny brak wody w jeziorze. Wszystko jest tu urocze – spokojna droga asfaltowa nad samym brzegiem Śniardw, starodrzew pobliskiego lasu z ewangelickim cmentarzem i dębem Nelsonem. Pochowany jest tu inny dobrodziej regionu Max Klinge. Tablice informacyjne o nim znajdziecie właśnie przy cmentarzu ewangelickim oraz w Gościńcu.
Z Niedźwiedziego Rogu jak na dłoni widać wyspy jeziora Śniardwy – wyspę Pajęczą i Czarci Ostrów. Ten ostatni miał przez chwilę znaczenie wojskowe, ale obecnie nie znajdziecie już na nich nic poza starymi fundamentami magazynów z XVIII wieku. Obu wyspom nie można jednak odmówić malowniczości.
Jezioro Śniardwy – gdzie zjeść
Niespełna dwa kilometry od Niedźwiedziego Rogu znajduje się jedna z najlepszych knajp po tej stronie Śniardw, jeśli nie najlepsza. Serwują tu wyborne ryby, atmosfera jest wyborna i pozwólcie mi ocenić, że to doskonałe miejsce na zakończenie pętli wokół Śniardw. Jej nazwa to Gościniec, a właściciel to Mirosław Gworek. Znajdziecie go w Głodowie.
Raczymy się tu wybornymi rybami i białymi winem. Dla takich chwil warto pedałować dwa dni.
Przed nami ostatnie 5 km do plaży w Wejsunach gdzie czeka na nas woda. Porządny zbiornik wodny, w którym skacząc z pomostu nie wbijasz się piętami w podłogę, tylko pływasz. Tyle wody wokół, że po tej suszy Śniardwego, człowiek ma wrażenie, że się utopi.