– Weź tam idź bo ja nie wiem co jeszcze jest potrzebne na kolacje – mówi Daniel stojąc w drzwiach sklepu. Plastikowy kubeczek z piwem, z którym widziałam go, gdy dojeżdżałam do sklepu, już gdzieś zgubił. Teraz zadowolony przytula do siebie ogromnego owiniętego folią sękacza z kokardką na czubku. Dzień dobry, Podlasie.
Trasa rowerowego wyjazdu nad Bug
Dystans: ok. 120 km
I dzień: Siemiatycze – Wólka Nadbużna – Zajęczniki
Z Klekotkowa do Zajęczników można przejechać trasą rowerową prowadzącą po drogach gruntowych.
II dzień: Zajęczniki – Drohiczyn – Siemiatycze – Grabarka – Mielnik – Serpelice – Janów Podlaski
III dzień: Janów Podlaski – Biała Podlaska
Do Siemiatycz dojeżdżamy pociągiem z przesiadką w Siedlcach.
16:30 w piątek, Dworzec Centralny, ostatni pociąg, który ma szansę dowieźć ludzi na ostatni pociąg do Białowieży. Tabun ludzi wracających na weekend do domu i my z naszymi rowerami. W Siedlcach pół składu pociągu przesiada się do dwóch wagonów Przewozów Regionalnych. Jeśli macie szansę, wybierzcie inne połączenie.
Prom przez Bug
Przez Bug przeprawialiśmy się promem Mielnik/Zabuże. Według informacji umieszczonych na drogowskazach, prom w Niemirowie jest nieczynny do odwołania (07.2018).
Prom kursuje do godziny 18:00. Ale po tej godzinie można się dogadać 🙂
Malownicze fragmenty trasy wzdłuż Bugu
Bliższe i dalsze okolice Doliny Bugu są bardzo mocno pofałdowane. Trzeba być przygotowanym na całkiem sporo podjazdów.
Najciekawsze fragmenty naszej trasy to odcinki szlaków rowerowych prowadzących wzdłuż Bugu. Top 3:
Wólka Nadbużna – Zajęczniki
Trasa prowadzi po dość twardych drogach szutrowych. Piach pojawia się przed Zajęcznikami. Bardzo fajny fragment trasy, idealny na wieczorne spotkania z sarnami. Jedzie się po klimatycznych miejscowościach letniskowych.
Siemiatycze – Grabarka – Mielnik
Do Grabarki jedziemy ulicą Wysoką. Na podjazdach będziecie mieć szansę rozejrzeć się po całej okolicy. Wjeżdżamy do Puszczy Mielnickiej.
Zabuże – Serpelice – Niemirów
Piękny fragment trasy prowadzący najpierw po drogach gruntowych, a następnie po asfalcie, ale za to po najpopularniejszych miejscowościach letniskowych. Z drogi widać, że tamtejsze ośrodki wczasowe, choć dziabnięte czasem, położone są na nadbużańskich skarpach i mają świetny widok na płynącą dołem rzekę.
Za Borsukami warto zjechać z drogi w przydrożne zarośla. Kryją w sobie piękny widok na rzekę.
Miejsce na biwak nad Bugiem
Zarówno pierwszej jak i drugiej nocy rozbiliśmy się na dziko. Pierwszą noc spędziliśmy nad Bugiem, w okolicach wsi Zajęczniki. Wystarczy zjechać z trasy w okolicach maleńkiego sklepu, a prosto jak strzelił dojedziecie do porośniętego trawą brzegu rzeki, żadnych pól uprawnych ani domów w zasięgu wzroku.
Drugiego dnia spaliśmy w okolicach stawów pod Janowem Podlaskim. Umiłowane miejsce lokalnych wędkarzy.
Warto wiedzieć, że obok stawu zaznaczone zostały na mapie dwa miejsca biwakowe. Jedno, znajdujące się po północnej stronie drogi na Białą Podlaską, jest otoczone ogrodzeniem i najwyraźniej można z niego korzystać jedynie odpłatnie i za uprzednim porozumieniem z właścicielem. Drugie zaś jest o trzeciej rano nawiedzane przez wędkarzy. W związku z tym zdecydowaliśmy się robić trochę dalej w lasku.
Jeśli macie taką możliwość, znacznie lepiej jest rozbić się nad Bugiem. Szczególnie malownicze miejsce znajdziecie w okolicach Niemirowa.
Drohiczyn
Specjalnie dla niego z Warszawy wyjechaliśmy już w piątek. Zważywszy, że w niedzielę mamy wracać z Białej Podlaskiej, Drohiczyn znajduje się całkowicie nie po drodze. Żeby go odwiedzić trzeba nadrobić 30 km z Siemiatycz.
Miasteczko jest senne, ale warte odwiedzin. Co roku odbywa się tutaj największy spływ kajakowy na Podlasiu. W tym roku zaplanowany jest udział 500 kajaków. Możecie wziąć w nim udział w pierwszy weekend sierpnia.
Roi się tam od wielkich kościołów, a w klasztorze znajdziecie nawet całkiem fajne podziemne kaplice i krypty, które najlepiej zwiedzałoby się z pochodnią w ręku (jeśli nie macie jej na podorędziu, latarka w telefonie powinna wystarczyć). W grobowcach pochowani są wojewodowie podlascy, nie brakuje też, już chyba standardowych, tablic upamiętniających „Męczenników Wschodu”.
Grabarka
– Po ile u Pani sękacz?
Grabarka jest miejscem wyjątkowym, ale na szczęście jako miejsce święte ma pewne niezmienne cechy, na które można zawsze liczyć. Na przykład na stoisko z sękaczami tuż przy bramie wejściowej. Te sękacze są najlepsze na świecie i musicie je brać, najlepiej hurtem.
Kiedy już profanum zostanie zaspokojone, przejdźmy do sacrum.
Gdyby wszystkie święte miejsca w Polsce wznoszono w takich okolicznościach przyrody może skusiłabym się na posadę pielgrzyma. Grabarka to święta góra wyznawców prawosławia, znajduje się tam żeński klasztor, w którym według jej oficjalnej strony „siostry modlą i opiekują się tym świętym miejscem”. Jeśli tak to wymodliły naprawdę nieźle. Grabarkę śmiało można określić jako piękną.
Przy bramie wejściowej przepływa strumień, którego wody uważa się za cudowne. A na górze, całkiem jak u Koterskiego, ukaże wam się las krzyży.
Grabarka nazywa jest Górą Krzyży. Na wzgórzu pozostawiają je wierni w intencji spełnienia ich modlitw.
Mielnik
Nieoficjalna stolica regionu. Bardzo doinwestowana. Im bliżej miasteczka tym więcej tablic informujących o okolicznych atrakcjach. Znajdziecie na nich nawet lokalną winnicę, której nie polecam odwiedzać, chyba że lubicie gdy ktoś wam czasem zarzuci, że przyszliście tylko po to żeby się za darmo napić.
Pojawiamy się tam w trakcie meczu o trzecie miejsce w Mistrzostwach Świata (tych jedynych, prawdziwych, czyli MŚ w piłce nożnej) więc miasteczko jest zupełnie wyludnione. Wchodzimy na zamkową górę skąd można rozejrzeć się po całej okolicy. Zasięgamy języka na temat promu. Wszyscy wątpią w to by o tej godzinie jeszcze kursował i sugerują żebyśmy wrócili się do mostu pod Siemiatyczami.
W Siemiatyczach w ciągu ostatnich 24 godzin byliśmy już dwa razy, więc na myśl o tym zbiegamy do rowerów żeby spróbować zdążyć na ostatnią przeprawę.
Janów Podlaski
Wjeżdżamy do miasteczka od północy i od razu szczęki opadają nam do podłogi. Jest już noc, a zamek biskupi tętni muzyką. Gra światła i cienia pozwala nam dopowiedzieć sobie to czego nie widzimy. Wygląda to i brzmi jak wesele królewskiej pary, oczyma wyobraźni widzimy przechadzających się po marmurowych schodach eleganckich kelnerów i Binga Crosbiego grającego na dwóch pianinach jednocześnie. Tymczasem jest to koncert kończący Landart Festiwal.
Festiwal odbywał się przez ostatni tydzień i namacalnym jego efektem są instalacje umieszczone wzdłuż trasy 698. Skręcicie sobie szyję obracając za nimi głowę, szczególnie kiedy traficie na na przystanek autobusowy przerobiony na wystawę sklepu obuwniczego.
Ale nie oszukujmy się, do Janowa przyjeżdża się przede wszystkim dla koni. Ich stada wypasają się na nadbużańskich łąkach. Konie nie są nieśmiałe i jeśli dacie im się zauważyć na pewno podejdą do ogrodzenia żeby przeszukać wasze sakwy w poszukiwaniu marchewki.
Ostatnie kontrowersje wokół stadniny są ciężkie do przeoczenia. A najlepszym pretekstem do pytania o dobrą zmianę są groby na cmentarzu koni, na którym spoczywają najbardziej zasłużone konie janowskiej hodowli. Ta niewielka nekropolia znajduje się na tyłach głównego biura stadniny.
Biała Podlaska
Ponoć w parku znajduje się kamień upamiętniający istniejące tu do 1999 r. województwo. Springer w „Miasto Archipelag” pisał, że niektórzy nazywają go grobem.
Niestety wiedzy tej nie zweryfikowaliśmy, choć chcieliśmy. W pierwszej kolejności udaliśmy się jednak na posiłek do restauracji „Sielska” na ul. Jatkowej. Pomysłu tego do dziś sobie gratulujemy. Potem zaś w drogę wszedł nam finał Mistrzostw Świata w piłce nożnej, który w pełnych promieniach słońca obejrzeliśmy w miejscowym ogródku piwnym.
A potem trzeba było spieszyć się na pociąg. Zdążyliśmy tylko jeszcze cyknąć sobie fotkę na tle ostatniej burzowej chmury.
Ostatni, niedzielny pociąg z Białej Podlaskiej jest co najmniej tak zapchany jak pociąg piątkowy, ale o dziwo bez problemów dostajemy się do haków rowerowych. Deszcz dopada nas jakieś 15 minut później.
Powrót dzięki uprzejmości PKP Intercity.
Jeden komentarz