Jest takie dobro w Warszawie, na które zapotrzebowanie jest duże, a podaż niewielka. W poniedziałek o 12:00 wrzucają formularz zgłoszeniowy, dwie minuty później nie ma wolnych miejsc. To gorsze niż zapisy na egzamin w USOSie. Wizyty w wakacyjnym domku nieżyjących architektów Oskara i Zofii Hansenów w Szuminie nad Bugiem to towar reglamentowany.
Szumin nad Bugiem
Dojazd polną drogą. Po przejechaniu auta, nad wsią jeszcze przez minutę unosi się obłok kurzu. Piach jest wszędzie. Ponoć kiedyś tu były prawie same pola, choć nie wiem co można było tutaj uprawiać, poza sosnami. Oskar Hansen zaczął budowę domu od odgrodzenia się od tego piachu betonową ścianą. Ale wzdłuż tej ściany i ścieżki prowadzącej nad Bug postawił ławeczkę, żeby nie sprawiać wrażenia, że odcina się od reszty wsi.
Trafiłam tu po raz pierwszy, żeby zwiedzić dom Hansenów. Bilety udało mi się zdobyć dzięki Festiwalowi ElementTalks. Bilet udało mi się zdobyć tylko dlatego, że w ciągu pół godziny od ogłoszenia, że zwolniło się jedno wolne miejsce, zdecydowałam się jechać.
Ale wkrótce potem wróciłam, żeby pokazać Szumin Danielowi. To pięknie ulokowana miejscowość, zakole Bugu jest tu jedyne w swoim rodzaju. Kiedyś zakręcało się tutaj niemal o 360 stopni. Niestety rzeka zmieniła bieg i zakole nie jest już tak imponujące, ale spacer po tutejszych skarpach wciąż dostarcza doskonałych wrażeń estetycznych. Zwłaszcza, jeśli schodząc ze skarpy do lasu spotkacie lecące na was żurawie.
Oskar i Zofia Hansenowie
O Szuminie po raz pierwszy przeczytałam u Springera w „Zaczynie”. Książce w całości poświęconej właśnie Hansenom i ich architekturze. Byli to ludzie nieprzeciętni, jednocześnie romantyczni i praktyczni. Wierzyli w to, że to człowiek pełni rolę nadrzędną w całej sztuce architektury i bynajmniej nie chodziło im tu o architekta a mieszkańca. W dodatku każdy z nas ma inne potrzeby, które architektura ma zaspokajać. Dlatego tworząc mieszkanie, nawet w mrówkowcach, należy w miarę możliwości zaprojektować je tak by jak najlepiej służyły swoim przyszłym mieszkańcom.
Ponoć projektując jedno z warszawskich osiedli przeprowadzili szczegółowe ankiety wśród przyszłych mieszkańców, gdzie ci mogli wyrazić swoje najskrytsze pragnienia co do własnego M2. Jedni chcieli mieć dużo przeciągów, bo non-stop gotowali dla czwórki dzieci. Inni chcieli ciche sypialnie. Potrzeby były niewygórowane, Hansenowie wprowadzili je w życie. Następnie rolę kierowcy przejęła komunistyczna rzeczywistość. Wszystko zostało wywrócone do góry nogami, szyte na miarę mieszkania trafiły do pralki i każdy dostał nie to, które było dla niego projektowane. Ci co chcieli przeciągi dostali duszne kuchnie, a ci co potrzebowali jasnego pokoju do szycia dostali ten wiatr, który hułał między oknami.
Forma Otwarta
Hansen znany jest jako twórca teorii czy też filozofii Formy Otwartej. Poprosiłam naszych przyjaciół z biura projektowego tamaga tudio, żeby w prostych żołnierskich słowach opisali czym jest Forma Otwarta:
Forma otwarta to koncepcja projektowa, która zamiast reprezentować skończone, zamknięte dzieło proponuje rodzaj otwartej struktury, którą użytkownik może na swój sposób interpretować i adaptować do swoich potrzeb. Czy jest to stół w którym użytkownik może zmienić kolejność desek, mieszkanie gdzie układ ścian jest poddany do decyzji użytkownikowi czy też cały budynek lub miasto którego struktura może zostać przekształcona i zreinterpretowana przez jego użytkowników. Oczywiście są pewne granice i właśnie te „zaprojektowane granice” są istotą tej filozofii projektowej. [Mateusz Góra, tamaga studio]
Tyle wiem z książek. Ale architektury należy doświadczać na żywo.
Po lekturze „Zaczynu”, o Hansenach usłyszałam znowu od Springera, tym razem na żywo, na Festiwalu w Miedziance. Springer twierdził w czasie prelekcji (o szeroko pojętej koncepcji domu i mieszkalnictwa w Polsce), że do Szumina trzeba przyjechać i zobaczyć go na własne oczy. A Julianna Jontek się dziwiła, że coś taką formą mieszkalnictwa można się zachwycać, bo przecież to jest miejsce nie do życia.
Oboje mają rację.
Dom Oskara i Zofii Hansenów w Szuminie
Dom w Szuminie, choć zdecydowanie nie był budowany z myślą o całorocznym wykorzystaniu, w końcówce życia służył Hansenom również jako jedyne miejsce zamieszkania.
Jestem pod wrażeniem jak Hansenowie przeżyli tutaj w sumie 20 lat. Przez długi czas domek nie miał nawet instalacji elektrycznej. Okna przypominają raczej szyby kredensu. Kiedy zwiedzam poddasze robiące za sypialnię, termometr pokazuje 37 stopni. Hansenowie spędzili tam 20 sezonów grzewczych i 20 skwierczących sezonów letnich.
Ale jest tam też taka weranda, na którą wchodzi ogród i gdzie można spędzić całe lato. I jest tam stół, który po odsunięciu tych kredensowych szyb może pomieścić 13 osób. To jedno z najbardziej baśniowych miejsc w okolicy Warszawy.
Warto odwiedzić, jeśli uda wam się jakoś pokonać USOSa. Jest to jeden z trzech domów wpisanych na światową listę Iconic Houses. Uważa się też, że dom w Szuminie to jedyna pełnowartościowa realizacja założeń Otwartej Formy Hansena. Żeby nie powiedzieć wprost, że w ogóle jest to jeden z nielicznych zrealizowanych projektów opartych na pracy Hansenów.
Szumin? Ten tekst to bzdura. Płoty, działki, kurz, hałas kosiarek, pił spalinowych i basowych głośników. Walające się puszki po piwie i zabrązowione kawałki papieru toaletowego. No cud po prostu, perła.