Myślisz o przejechaniu VeloDunajec z dzieckiem? Przeczytaj nasz artykuł o majówkowej wycieczce po trasie Zakopane – Nowy Sącz z trzyletnim Stasiem w przyczepce rowerowej.
Od lat przed wycieczką po VeloDunajec powstrzymywała nas Zakopianka. Zakopane jak “najciemniejsza dziura z wszystkich dziur” zakrzywia czasoprzestrzeń. Przejechanie każdego kilometra dzielącego nas od stolicy Tatr trwa tygodnie, przynajmniej w naszej głowie. To samo jeśli chodzi o dojazd pociągiem – ponoć przed wojną można było tam dojechać szybciej niż obecnie. Dużo szybciej. Do dziś nie pobito rekordu przejazdu Luxtorpedy z 1936 r. W zasadzie to pociąg jedzie tam obecnie prawie dwa razy dłużej niż za czasów Piłsudskiego.
Powyżej znajdziecie mapę VeloDunajec udostępnioną przez Visit Małopolska z naniesionymi na niej miejscami noclegów i innymi ciekawymi punktami, o których warto wiedzieć jeśli wybieracie się na VeloDunajec z dzieckiem
Choć kilometraż na to nie wskazuje, to był jeden z najtrudniejszych logistycznie wyjazdów jakie zorganizowałam. Szukanie transportu dla dziewięcioosobowej grupy z rowerami (bo teraz Czarna Dziura operuje już z taką mocą, że pociągiem w ogóle nie da się do niej dojechać – chyba że w wakacje) i noclegów w polskich górach, w majówkę, każdego dnia w innym miejscu… Niewątpliwie jest to jednak trasa warta tego zachodu.
VeloDunajec z dzieckiem – gdzie zacząć
Dość pochopnie zdecydowaliśmy się na jazdę całej trasy, która w 2023 r. była faktycznie „przygotowana” – czyli Zakopane – Nowy Sącz. Nowy Sącz stanowi tutaj ostatni przyjazny dom, Mur za którym spodziewać się już można tylko Wildlingsów. Słowem, za nowym Sączem w kierunku Tarnowa trzeba jechać w dużej mierze po drodze publicznej, czego z przyczepką nie mieliśmy ochoty robić.
Rozpoczynanie trasy tuż pod Tatrami było pochopne, bo odcinek VeloDunajec z Zakopanego do Nowego Targu okazał się być ogromnym rozczarowaniem. Zabudowa wzdłuż Dunajca jest tu ciasna, widoki, jadąc w stronę Nowego Targu, raczej nie powalają (a może to szarość tego kwietniowego popołudnia nie pozwalała nam dostrzec piękna tych okolic?). Prawie nie ma tu DDR, za to ruch nawet na drogach mniejszej rangi jest dość duży.
Jeśli wybieracie się na VeloDunajec z dziećmi, możecie więc spokojnie zapomnieć o Zakopanem i zacząć w Nowym Targu, który powita Was od razu fajnymi i wygodnymi odseparowanymi od ruchu asfaltami.
VeloDunajec z dzieckiem – nasza trasa i noclegi
Trasę z Zakopanego do Nowego Sącza podzieliliśmy na cztery odcinki, po mniej więcej 30 km. Podróżowaliśmy z niespełna trzyletnim Stasiem w przyczepce, zależało nam więc by dzienne odcinki nie były zbyt długie. Po pierwsze, żeby młody chciał współpracować. Po drugie – żeby nacieszyć się pobytem na trasie i w górach. Naprawdę nie ma sensu gnać przed siebie, gdy można nocować w Czerwonym Klasztorze czy w Gorcach. A po trzecie – o czym dowiedzieliśmy się już na trasie – aby w razie czego móc wsadzić młodego w taksówkę i przejechać do kolejnego pensjonatu, gdy się rozchoruje.
Zakopane – Waksmund
Nocleg w Pensjonacie pod Gorcami
Waksmund – Czerwony Klasztor
Nocleg w Penzion Pod Troma Korunami (Czerwony Klasztor)
Czerwony Klasztor – Talafusy
Nocleg w Szumie Dunacja
Talafusy – Nowy Sącz
Pierwszy nocleg na trasie – Waksmund
Waksmund i okolice na wschód od Nowego Targu to dobre miejsce na pierwszy nocleg. W ogóle noclegi na trasie zostały obmyślone tak by możliwie wcześnie lub możliwie późno znaleźć się na najbardziej obleganych odcinkach rowerowych tak by uniknąć tłoków i złapać dobre światło do zdjęć. Jak to zwykle jednak bywa, moje plany swoje, pogoda swoje, a nad tym wszystkim górował też oczywiście nasz kapitan Staś i jego potrzeby i widzimisie.
Wracając jednak do Waksmundu Ci, których na wycieczce rowerowej interesują nie tylko rowery pewnie zainteresuje otwarta w tym roku trasa w koronach drzew – Brama w Gorce. Można też odbić z trasy VeloDunajec i udać się na południe do rezerwatu przełomu Białki. Jest to piękne miejsce, sceneria pojedynków serialowego Janosika i Murgrabiego (swoją drogą nigdy nie rozumiałam, jak tak radosny i jowialny serial jak Janosik mógł skończyć się egzekucją głownych bohaterów…). Przy 10 stopniach w powietrzu i porywistym wietrze zrezygnowaliśmy z tej opcji, ale latem będzie to piękne miejsce na ochłodę.
Przeczytaj też
VeloCzorsztyn – odcinek VeloDunajec wzdłuż Jeziora Czorsztyńskiego
Rezerwat Białka to nieostatni moment na zanurzenie się w legendzie Janosika. Na trasie wzdłuż Dunajca spotkacie inne miejsca wykorzystane w serialu i w filmie Jerzego Passendorfa. Na zamku w Niedzicy swoją siedzibę miał serialowy komiczny Murgrabia (ponownie pytam, jakim cudem był to czarny charakter mogący mierzyć się ze stoickim Janosikiem?). Natomiast jeśli pojedziecie dalej i dotrzecie do Szczawnicy, na nurcie Dunajca zobaczycie rzeźbę samego Janosika.
Zamek w Niedzicy znajdziecie oczywiście na fragmencie VeloDunajec poprowadzonym wokół Jeziora Czorsztyńskiego (VeloCzorsztyn). Dziś odcinek ten zna chyba każdy aktywny rodzic w Małopolsce, jeśli nie w całej Polsce. Jest to piękna, prawie w całości odseparowana od ruchu DDRka, w sam raz na jednodniową wycieczkę z dziećmi i rowerami (około 40 km). Rzadkość w Polsce, a nawet na VeloDunajec. Drugi tak atrakcyjny fragment trasy na wycieczkę rowerową z dziećmi to Czerwony Klasztor – Szczawnica. Szkoda, że na odcinku między Niedzicą a Czerwonym Klasztorem zdarzają się fragmenty poprowadzone po dość ruchliwej drodze publicznej. Gdyby była ona bezpieczna, to po trasie Nowy Targ – Szczawnica śmigałoby jeszcze więcej rodzin.
…ten w którym okazuje się, że krótkie odcinki się opłacają
Ten rowerowy rarytas nie był mi jednak dany. Czekałam, czekałam i się nie doczekałam. Ponieważ Staś już w drodze do Zakopanego zaczął się gorzej czuć, drugi dzień rowerowych atrakcji odpuściłam, zapakowałam rower do podhalańskiej taksówki i pojechałam. 30 minut później wniosłam Stasia do pierwszej lepszej chałupy w Czerwonym Klasztorze mając nadzieję, że w czasie gdy będę przenosić mój cały dobytek z chodnika do pensjonatu nikt go nie ukradnie, zapłaciłam taksiarzowi i tyle miałam z VeloCzorsztyn.
Była to zdecydowanie kolejna lekcja o tym, że na wyjeździe z dziećmi nie warto mieć absolutnie żadnych oczekiwań co do realizacji planu. Z której to lekcji pewnie niczego się nie nauczę.
Reszta naszej ekipy dzielnie pokonała tą trasę przy silnym wietrze i 10 stopniach w cieniu i zgodnie oznajmili, że nie chcieliby wciągać na tym podjeździe przyczepki z dzieckiem. Na VeloCzorsztyn znajduje się jeden z kilku nielicznych podjazdów na tej trasie, za to bardzo srogi i zmuszający wielu rowerzystów do pchania rowerów.
Czerwony Klasztor i Pieniny to najlepszy przystanek na nocleg
Następnego dnia mogłam zostawić Stasia w bezpiecznych rękach taty i w pojedynkę popedałować z powrotem w objęcia Janosika, do zamku w Niedzicy. Warunki są świetne, widoki warte powrotu na szlak. Jest to więc kolejny argument za tym by przy podróżach rowerowych z dziećmi planować krótkie dziennie odcinki – jest dużo czasu na odpoczynek, wymienianie się opieką nad dzieckiem i przestrzeń do tego by wrócić na odcinek, którego nie dało się pokonać w grupie.
Czerwony Klasztor – jedyna słowacka miejscowość na trasie
Nasz drugi nocleg zaplanowaliśmy w środku Pienin, czyli w Czerwonym Klasztorze. Czerwony Klasztor leży po słowackiej stronie Dunajca, a vis-a-vis znajdują się polskie Sromowce.
Część słowacka i polska tego fragmentu różni się od siebie dość znacząco, nie tylko bryłą postawionych nad Dunajcem kościołów. W Czerwonym Klasztorze domy postawiono wzdłuż drogi, podczas gdy Sromowce Niżne po polskiej części mają bardzo ciasną zabudowę, a miasteczko rozlane jest na kilka równoległych ulic. Być może wynika to po prostu z tego, że Sromowce to miejscowość położona w sercu gór, na końcu jednokierunkowej drogi, za którą znajdziecie już tylko góry i Dunajec. Flisacy musieli się tu budować jeden obok drugiego. Jeśli zapuścicie się dosłownie odrobinę głębiej w te uliczki, zobaczycie dość ciekawe przykłady polskiej architektury.
Obejścia, sprawiające wrażenia, jakby gospodarze postanowili zabudować stodołą całe podwórko, łączą się tu płynnie z bardziej współczesnymi murowanymi domami. Wchodzi się do nich właśnie przez drewniane furtki, wyglądające jak wejścia do stodoły. Zakładam, że jest to wynik połączenia starego flisackiego stylu budowania, zabudowywania obejścia, z architekturą drugiej połowy dwudziestego wieku.
Tymczasem Czerwony Klasztor jest bardzo kameralny i króluje tu niska słowacka zabudowa. Znajdziecie tu też bardzo fajną knajpę: Gorlaska restauracja. Akurat w czasie naszego pobytu króluje tu zupa z czosnkiem niedźwiedzim, którą polecamy.
Czerwony Klasztor to też jedyna słowacka miejscowość na VeloDunajec. Warto zaopatrzyć się w ich sklepie w nasze delikatesowe odkrycie – Tetramelky. To doskonałe delikatne batony miodowe, które chyba nie mogą nie przypaść Wam do gustu.
Dlaczego Czerwony Klasztor?
Jadąc trasą rowerową na Szczawnicę nie możecie i na pewno nie ominiecie Czerwonego Klasztoru. Nazwa miejscowości pochodzi oczywiście od klasztoru leżącego nieco na uboczu od samej miejscowości. Bez kozery powiem, że jest tu przepięknie, a widoki to nie tylko top tej trasy, ale w ogóle naszego kraju.
Piknik na tych łąkach stanowi definicję chillu na wyjeździe i w zasadzie tutaj mogę postawić kropkę i pokazać Wam zdjęcia.
Trasa rowerowa Czerwony Klasztor – Szczawnica – VeloDunajec
Za Czerwonym Klasztorem zaczyna się coś czego nigdy jakom żywa nie doświadczyła na trasie rowerowej. W obie strony ciągną sznury rowerzystów, małych i dużych. Prawdy życia nie da się oszukać – nie ma nawet możliwości zrobienia zdjęcia na którym byłabym tylko ja i natura. Jeśli macie więc możliwość, na odcinek ten wybierzcie się w dzień powszedni, albo poza sezonem. Warto, bo widoki są przepiękne i kompletnie nie zgadzam się z Szymonem Nitką ze ZnajKraj, że przepłynięcie trasy tratwą flisacką przebije przejazd rowerem.
Temat ten poruszam nie bez kozery. Do lipca na odcinku Czerwony Klasztor – Szczawnica trwa remont. Obowiązuje objazd tej trasy (po dużo bardziej wymagających odcinkach dróg publicznych). No i właśnie istnieje też opcja wsadzenia roweru na tratwę i pokonanie tego odcinka z flisakami. Mnie osobiście opcja z tratwą podoba się najmniej, bo zwiedzanie połączone z wysiłkiem fizycznym to to co tygryski lubią najbardziej. Siedzenie w tratwie kiedy ktoś za mnie wiosłuje – to nie to samo.
Na trasie do Szczawnicy miniecie niepozorną budkę, która dziś służy głównie jako toaleta i sklepik z pamiątkami a jest przecież dawną budką granicznika. Jeszcze kilkanaście lat temu Daniel przekraczał w tym miejscu granicę, dziś warto tutaj zwolnić i zejść z roweru bo przy zakazach jazdy rowerem często ustawiają się policjanci i wlepiają mandaty.
Szczawnica – Nowy Sącz rowerem z dzieckiem
Szczawnicę zostawiamy za sobą bardzo szybko ze względu na bezgraniczne tłumy i zaraz potem ruszamy trasą na północ. Ku naszemu miłemu zaskoczeniu drogi rowerowe są tu w doskonałym stanie i poza dwoma niebezpiecznymi fragmentami dobrze odseparowane od dużego ruchu. Bez kozery powiem, że te okolice podobają nam się dużo bardziej niż trasa z Zakopanego do Nowego Targu. Królują tu sady i wprawne oko konsumenta alkoholi wysokoprocentowych dostrzeże na mapie Łąck – czyli stolicę śliwowicy łąckiej, jedynego bimbru w Polsce wytwarzanego metodą chałupniczą niby nielegalnie, ale jednak legalnie, dowodząc tym samym, że tradycja ma pierwszeństwo przed prawem stanowionym.
Kajakarstwo górskie na Dunajcu
Zanim jednak do sadów i Łącka dojedziecie, nas czeka jeszcze jeden nocleg. Dla odmiany w krainie kajaków. Przełomy Dunajca to atrakcja nie tylko dla tratw w Pieninach, ale też dla kajaków górskich. Przypadkiem trafiamy z noclegiem tuż pod bazę kajakarzy. Świetnie, bo nie dość, że mamy okazję obserwować ich zmagania z nurtem, to jeszcze mają tu dobre jedzenie w knajpie!
Zaskakuje to tym bardziej, że szukając noclegu w tej okolicy odbiliśmy się od wielu ścian. Booking.com milczał jak zaklęty, a przez telefon odmówiło nam chyba sześć noclegowni, gdy wtem na scenie pojawił się Szum Dunajca. Nieziemsko tani i jak wynikało z opinii w Internecie, prosty do granic możliwości, ale wystarczający.
Prostota ta przejawiała się nie tylko w wystroju, ale i konstrukcji. Na miejscu okazało się, że w dwupiętrowym budynku nie ma ani jednego kaloryfera. Kiedy tam dotarliśmy na dworze było wyraźnie cieplej niż w środku, ale na szczęście akurat ten i kolejny dzień był wyjątkowo gorący. Zdecydowanie nie polecam tego miejsca na wczesną wiosnę. Latem, na jedną noc to bardzo atrakcyjne miejsce, szczególnie z dziećmi bo ogród jest wyjątkowo dobrze wyposażony w zabawki i trampolinę. Staś spędził tu niezapomniane chwile.
Czy warto jechać VeloDunajec ze Szczawnicy do Nowego Sącza
Jak pisaliśmy u góry, fragment Szczawnica – Nowy Sącz jest bardzo warty grzechu. Zdecydowanie lepszy niż odcinek Zakopane – Nowy Targ, bo o niebo lepiej przygotowany. Szkoda, tylko, że w nie w całości bezpieczny. Fragment prowadzący po ruchliwej drodze publicznej znajdziecie na mapie u góry strony.
Im bliżej Nowego Sącza tym trasa robi się nudniejsza. Ale w Nowym Sączu, na samym finiszu, czeka Was jeszcze kilka atrakcji. VeloDunajec prowadzi między innymi obok Bobrowiska na rozlewisku Dunajca. Przykład pięknej współczesnej małej architektury.
Sam Nowy Sącz bardzo przypadł nam do gustu. Fajnie, że takie miejscowości inwestują w skojarzenia z Galicją, dobrze się to kojarzy i dobrze się to je! W Nowym Sączu zjedliśmy pyszny obiad w Knedel Hospoda. Wrócimy też na pewno bo ostrzę sobie zęby na VeloPoprad (tylko kiedy do Nowego Sącza będzie można normalnie dojechać pociągiem?).
Jak dojechać do Zakopanego i Nowego Targu z rowerami
Jak już pisałam na górze, dojazd do Zakopanego stanowi logistyczne wyzwanie. Sytuacja powinna się zmienić po zakończeniu remontu trasy kolejowej z Krakowa do Zakopanego. Póki co (2023) pociągi są niczym rzeki epizodyczne na Saharze, kursują tylko w sezonie letnim i zimowym.
Ponieważ wyjazd na VeloDunajec zaplanowaliśmy w Majówkę, mieliśmy nie lada orzech do zgryzienia. Jeśli podróżujecie niewielką grupą albo w pojedynkę, możecie pokusić się o przewóz rowerem autobusami, w luku bagażowym. Obecnie prawie każdy przewoźnik, za dodatkową opłatą, jest w stanie zabrać do luku 2 rowery.
My podróżowaliśmy w dziewięć osób, więc taka opcja nas średnio urządzała. Ostatecznie rowery pojechały oddzielnym transportem a my autobusami.
Istnieje też opcja wynajęcia transportu, którym pojadą i rowery i rowerzyści. My nie korzystaliśmy, bo komunikacja mailowa była trochę utrudniona, ale myślę, że to dobry trop. Przewoźnik to YellowBus.