Indonezja to bogaty kraj biednych ludzi. Mają tu wszystko, ropę, złoto, diamenty, węgiel, gałkę muszkatałową. Jednak statystyki płac można tutaj schować w kieszeń. Średnią krajową zawyża Dżakarta, gdzie na ulicach łatwiej jest spotkać Ferrari niż Yarisa. Zarobki większości ludzi nie mieszczą się w żadnej średniej, bo pracują na czarno. Obiad potrafi kosztować 2 zł, a wesela organizowane są na 1000 osób. Kataklizmy są tu prawie że na porządku dziennym.
Mimo to ludziom nie brakuje optymizmu, są niemal zawsze uśmiechnięci, a miejscowe dzieci podzielą się z tobą własnym podwieczorkiem. Czas płynie tutaj bardzo szybko i zanim się obejrzysz jest 15:00, a ty dopiero zjadłaś śniadanie. Poza tym widoki jak z folderów. I ile za to wszystko trzeba zapłacić?
Gdzie w Indonezji jest najtaniej dla turysty
Ze wszystkich odwiedzonych przez nas miejsc póki co najlepszy stosunek jakości do ceny oferuje jawajska Yogyakarta. Być może nasz wybór wynika z tego, że po mieście poruszamy się już jak miejscowi. Polecamy to miejsce szczególnie osobom zainteresowanym poznaniem jawajskiej kultury, a niekoniecznie plaż.
Z nadmorskich kurortów, jeśli chodzi o noclegi, najwięcej za najmniej dostaliśmy w Pemuteran na Bali. Nocowaliśmy tam w nowym, ładnie urządzonym domku z klimatyzacją. Mieliśmy do dyspozycji ogród z dużym basenem, widok na góry i śniadanie. Wszystko w cenie 50 zł.
Warto jeszcze podkreślić, że podróżowaliśmy po Indonezji w porze deszczowej od stycznia do początku marca. Nie był to więc szczyt sezonu.
Ceny w Indonezji – stosunek ceny do jakości
Wybierając się do Azji łatwo jest ulec iluzji na temat tamtejszych cen. Jedziesz na Bali, wchodzisz do knajpy, jesz, a potem płacisz dostajesz rachunek na 60 zł. I mówisz „No ale chwilunia, przecież wszyscy mówili, że tutaj obiad kosztuje 3 zł”. Więc gdzie te homary za piątaka?
Zacząć należy od tego jak w ogóle trafić do knajpy z obiadami za 5 zł, a nie 60.
W Indonezji nie ma niczego prostszego niż znalezienie obiadu za 3-5 zł. Znajdziecie je w tych wszystkich maleńkich wózkach z jedzeniem i budach zdobionych zawijanymi dachami, które nazywane są tutaj Masakan Padang . Nazwa pochodzi od miejscowości Padang na Sumatrze, z której pochodzi wędrująca po całym archipelagu obsługa tych knajpek. Jedzenie jest tu ostre, tanie i wbrew pozorom bardzo smaczne.
Większość turystów przechodzi obok tego typu miejsc albo nie zwracając na nie uwagi albo omijając szerokim łukiem. Czasem nie odpowiada im wystrój, a czasem boją się zatrucia pokarmowego. Jedzenie leży tu sobie luzem za zasłonką, a latające wokół muchy nie są rzadkością. Nie jest więc do końca bez sensu wstrzymać się z wizytą w Masakan Padang do połowy wyjazdu, kiedy wasze brzuchy choć trochę przyzwyczają się do nowej flory bakteryjnej.
Jeszcze taniej jest w maleńkich wędrownych warungach, zwanych angkringan. Z reguły każdy z nich specjalizuje się w konkretnej potrawie i może to być wszystko począwszy od gorącej kukurydzy po banany w cieście.
Przez nasze pierwsze dwa tygodnie w Indonezji zaliczyliśmy kilkanaście bardzo tanich balijskich i jawajskich jadłodajni. Jak w amoku poszukiwaliśmy coraz tańszych miejsc. Wiodły nas do nich wspomnienia Daniela, który w czasie stypendium w Yogyakarcie 7 lat wcześniej, jadł zawsze ultratanio, co nie znaczy, że zdrowo. Po 10 dniach skończyliśmy z tym szaleństwem, przypomnieliśmy sobie, że zarabiamy teraz więcej niż 400 zł miesięcznie i zaczęliśmy szukać jedzenia przede wszystkim zdrowego.
Tanio i zdrowo
Jedzenie tanie i zdrowe nie jest już tak łatwo dostępne. Powszechne jest używanie przy gotowaniu MSG – jako przyprawy takiej jak pieprz czy sól i to nawet w domowych obiadach. A MSG w połączeniu z ostrymi przyprawami to prawdziwe zło dla waszych żołądków. Możecie jednak poprosić o to, by nie dodawano MSG do waszego jedzenia, mówiąc: tanpa moto.
Wielu naszych Indonezyjskich znajomych potwierdza, że znalezienie taniego i zdrowego jedzenia w Indonezji, to małe wyzwanie. Zapewne domyślacie się już, że podobnie jak w Polsce (albo jak w Stanach), za zdrowe jedzenie trzeba czasem dopłacić – ale na szczęście nie zawsze! W Yogyakarcie, dzięki znajomości właścicieli lokalnych knajp, udało nam się ustalić co najmniej kilka miejsc,w których zjecie bardzo tanio i zdrowo.
Część turystów często albo nie może albo po prostu nie chce tracić czasu na tego typu poszukiwania. Zwłaszcza jeśli jest ich stać na wydanie codziennie 60 zł od osoby na obiad. W końcu są na urlopie i nie za bardzo chce im się tracić cenny wakacyjny czas. Tymczasem rekiny turystycznego biznesu na Bali i Flores już dawno ogarnęły, czego turyści z Zachodu chcą od życia.
A chcą jeść to co znają, boją się eksperymentować z jedzeniem i nie zaglądają do miejsc, które wyglądają jak lokalny warung z jedzeniem za kotarką. Standardowy turysta na wakacjach z dziećmi szuka czegoś na co dzieci nie będą wybrzydzały. Musi być czysto, bez MSG i najlepiej nie za ostro. Przez co jedzenie w wielu nastawionych na turystów knajpach jest kompletnie bez smaku.
Wszystkie te specjały i dodatkowe zachcianki są w turystycznych miejscowościach bez trudu zaspokajane przez duże, zatrudniające dziesiątki kelnerów knajpy. I słono sobie za to życzą, bo ich jedynymi klientami są turyści.
Reasumując, tak jak wszędzie na świecie, tanie ceny są w jadłodajniach, w których stołują się miejscowi. Ich niskie ceny nie biorą się z powietrza, tylko z faktu, że nakłady idące na utrzymanie takiego przybytku są o niebo niższe niż utrzymanie dużej knajpy. Więc jeśli chcesz jeść budżetowo, to przeproś się z lokalnym warungiem, zwłaszcza tym nie najtańszym. Często jest tu po prostu smaczniej niż w turystycznych knajpach.
Weź też pod uwagę, że w Indonezji smaży się wszystko, nawet liście. Jeśli masz okazję, daj odpocząć swojemu żołądkowi i zamów coś niesmażonego. Polecamy pieczone ryby (bakar = pieczony, goreng = smażony).
Warto też wiedzieć, że potrawy tworzone ze składników z lokalnych, a nie przemysłowych, hodowli, mają do nazwy dodawane określenie „kampung”, np. ayam kampung (ayam = kurczak).
Fixed price i czy ci się to w ogóle opłaca
Oczywiście, że się nie opłaca.
Nie mniej jednak wielu turystów z ogromna ulgą robi zakupy w miejscach, w których cena jest z góry ustalona. Czują się niezręcznie musząc negocjować, nie wiedzą ile wynosi uczciwa cena. W związku z tym wolą dopłacić, żeby mieć już cały ten problem z głowy. W Indonezji znajdziecie coraz więcej sklepów z metkowanymi produktami. W części z nich tak naprawdę można się jeszcze potargować. Są jednak też takie, w których ceny są sztywne jak pal Azji.
Jeśli widzisz na swojej drodze europejsko wyglądający butik (ma szyby w oknach, klimatyzacje i inne bajery), to możesz być praktycznie pewny, że nici z targowania. Osoba, która siedzi w takim butiku jest tylko sprzedawcą i nie ma możliwości negocjowania cen. W najlepszym razie będzie mogła zadzwonić do szefa, żeby zapytać o obniżkę.
Jeśli nie chcecie solidnie przepłacać, zaplanujcie swoje zakupy z dobrym wyprzedzeniem. Warto popytać o to gdzie znajdują się dzielnice artystów i rzemieślników. Na przykład w Yogyakarcie można znaleźć dzielnice z tańszym batikiem czy rzeźbami z drewna. Atrakcyjnym miejscem na zakupy są też okolice Ubud na Bali.
Nie wszystkie lokalne produkty będą spełniać wasze oczekiwania estetyczne. Trzeba przebić się przez sporą ilość przeciętnych sklepów, żeby w końcu dotrzeć do miejsca gdzie kupicie w miarę interesujący produkt. Ceny w takich miejscach będą jednak dużo korzystniejsze niż na ulicach Kuty i Sanur. Drewniane misy można znaleźć w cenie zaczynającej się od 20 – 30 zł. Dla porównania, za dużą, zdobioną malunkami misę zapłaciłam w Sanur (w sklepie ze sztywnymi cenami) ponad 75 zł. A Polsce, w czasie świątecznego targu w Muzeum Azji i Pacyfiku za 90 zł nabyłam misę zdobioną batikiem. Jak widać, kupując w sklepach ze sztywnymi cenami, płacimy podobnie jak w Polsce.
Porównanie cen noclegów w Indonezji
W czasie naszego dwumiesięcznego pobytu w Indonezji celowaliśmy zwykle w następujący standard: czysty pokój dwuosobowy z klimatyzacją i oknem, najlepiej ze śniadaniem, w pensjonacie z ogrodem i (jak da bóg) basenem. Podróżowaliśmy poza sezonem: styczeń, luty, kiedy ceny są oczywiście najniższe. W dodatku w listopadzie na Bali wybuchnął wulkan, co już zupełnie wystraszyło tą resztkę turystów, którą zwykle się tutaj widuje o tej porze roku, więc przez pierwszy miesiąc ceny na Bali były baardzo atrakcyjne.
Yogyakarta, Jawa
W Yogyakarcie wygodny pokój można znaleźć w cenie od 40 zł. A pokój w Plazie zarezerwujecie za 150 zł.
Gdzie spaliśmy: Pondok Ijo (50 zł – 200.000 rupii – za pokój z wiatrakiem, ok 60 zł za klimatyzację) i Plaza Hotel
Bali
W Sanur (Bali) wygodny pokój, poza sezonem, można znaleźć w cenie od 60 – 70 zł (220.000-250.000 rupii).
Gdzie spaliśmy: Little Tree Guesthouse (65 zł) i Kamboja Guesthouse (100 zł)
W Pemuteran (Bali) można znaleźć nocleg od 40 zł.
Gdzie spaliśmy: Double You (50 zł – 200.000 rupii)
Sumatra
W Bukit Lawang bardzo proste pokoje, choć bez szału i lekko trącące myszką, można znaleźć już za 25 zł. Pokoje w cenie 50- 75 zł są w bardzo dobrym standardzie. Pamiętaj trzeba tylko o tym, że w Bukit Lawang często brakuje prądu, więc klimatyzacja może się nie przydać 🙂
Gdzie spaliśmy: Bugis Inn (25 zł), Sam’s Bungalow (75 zł)
Na Samosirze mieszkaliśmy w dwóch miejscach. Najpierw w niewielkim pensjonacie Merlyn Guesthouse w cenie 150.000 rupii za noc. Standard dość słaby, ale bardzo dobre śniadania.
Po dwóch nocach przenieśliśmy się do wygodniejszego Bagus Bay, gdzie za pokój płaciliśmy 200.000 rupii. Panuje tam klimat trochę jak w ośrodku pracowniczym w Augustowie, który lata świetności ma za sobą. Ponieważ generalnie cały Samosir lata boomu turystycznego ma już za sobą, to specjalnie nam to nie przeszkadzało. Wręcz przeciwnie, polecamy.
Flores
W Labuanbajo (Flores) koszt wygodnego noclegu zaczyna się od 75 zł za noc (znaleźliśmy na AirBnb na rogatkach Labuanbajo) i pnie się w górę. Bliżej centrum mieście należy liczyć się z kosztem ok 100-150 zł.
Infrastruktura na wyspie jest jeszcze słabo rozwinięta. Prawdziwy boom turystyczny zaczął się tu ledwie 4 lata temu. W związku z tym raczej radzimy zamówić noclegi z wyprzedzeniem, o ile oczywiście zależy wam na dobrym standardzie noclegu.
Gdzie spaliśmy: Danke Lodge (75 zł), Hotel Surya (ok. 100 zł)
Gili
Na Gili Trawangan można znaleźć nocleg w cenie ok 60 – 70 zl, a zapewne im dalej od południowej plaży tym taniej. My zdecydowaliśmy się na droższą opcję, bo zależało nam na przestrzeni i ogrodzie. Większość hoteli na południowej plaży to ciasne „blokowce”.
Gdzie spaliśmy: Oasis Trawangan (ok 100 zł za domek)
Nusa Penida
Nusa Penida posiada dość słabą infrastrukturę, w porównaniu chociażby z sąsiednim Lembonganem. Średnia cena za dwuosobowy pokój to 250.000 rupii. Nocowaliśmy w guesthousie Pondok Kana. Warunki może nie idealne, ale gospodarz był niezwykle pomocny. Nie tylko pomógł nam organizować snorkeling czy tanie bilety na speed boat, nawet jeśli mówiliśmy mu o tym późno wieczorem, ale też zaopiekował się Danielem i zabrał go do lekarza kiedy zachorował na anginę.
Dlaczego Flores jest droższe od Bali?
Im dalej od cywilizacji tym ceny rosną, a jakość spada. Im dalej od utartego szlaku tym większa prowizorka, a ceny podobne. Każdy kto ma pokój i kawałek wychodka stara się zostać potentatem przemysłu turystycznego, co dzięki takim witrynom jak AirBnb jest dla nich coraz prostsze.
Wszyscy wiedzą, że turyści przyjeżdżają z pieniędzmi. A że im dalej od cywilizacji tym również biedniej, to czasem trudno się dziwić, że każdy kto ma możliwość, stara się zedrzeć z białego jak największą ilość pieniędzy, zakładając (czasem słusznie a czasem nie), że każda wymyślona przez niego kwota stanowi i tak kropę w morzu dolarów, w którym pływa przecież każdy bule. W tym kraju pieniądze dla większości osób wciąż są problemem.
Zawyżanie cen to standard nie tylko na odległych wyspach ale i na wydeptanym wzdłuż i wszerz Bali. A tak naprawdę to po prostu w całej Azji, Ameryce Południowej i Afryce. Tutaj cena wyjściowa zależy tylko i wyłącznie od twojego wyglądu. Jeśli jesteś biały, nosisz nowe ubrania i jeszcze zegarek, to cena wyjściowa będzie 10 albo i więcej razy wyższa niż cena uczciwa. Nie bój się przystąpić do negocjacji, a nawet wyśmiać tą pierwszą ofertę.
Wygórowane ceny w sam raz dla białych
W czasie pobytu na Bali wynajmowaliśmy skuter w cenie 50.000 rupii za dzień (ok 12 zł). W tym samym momencie nasz znajomy z hostelu poszukiwał w okolicy roweru. Został poinformowany, że tego dnia ma niesamowite szczęście, bo akurat mają promocję i rower wynajmują już za 1.200.000 rupii… Takie ceny rzucane są tutaj bez najlżejszego mrugnięcia okiem.
Blogi podróżnicze i fora internetowe roją się od opowieści o zawiedzionych nadziejach. W tym o turystach, którzy nawet jak już wiedzą gdzie i za ile mają kupić tani bilet na statek, dają się wywieść w pole taksówkarzom (a wiadomo, że na całym świecie taksówkarze to największa mafia), dają się zawieść nie tam gdzie trzeba i nabrać na najstarsze numery świata. Zanim zapłacisz za bilety, rozejrzyj się w Internecie za informacjami o tym, jaka cena jest obecnie ceną uczciwą. Można też o to zapytać zaufanych miejscowych.
Oczywiście często nie da się uniknąć tego całego cyrku. Czasem ostatni wasz bus odjedzie i będziecie zdani na taksówkę i autostop. Zawsze jednak warto negocjować.
Jak uniknąć naciągania
Po pierwsze, zawsze ustalaj cenę przed realizacją usługi. Największe numery robi się na usługach transportowych: przejazdach taksówkami, łodziami i busami.
Jeśli chcesz uniknąć negocjacji, możesz korzystać z aplikacji mobilnych. Najbardziej popularne są Grab i Uber. Trzeba tylko pamiętać, że korzystanie z nich ma również swoje wady.
Po pierwsze, ogromna ilość kierowców tych taksówek nie ma zielonego pojęcia jak korzystać z GPS. Nie jest w stanie obsłużyć mapy na tyle dobrze, żeby ogarnąć w jakim miejscu na nich czekasz. W związku z tym natychmiast po złożeniu zamówienia będą do ciebie dzwonić, żeby ustalić gdzie ty właściwie jesteś. Będą też pisać smsy (Grab ma nawet opcję automatycznego tłumaczenia ich na angielski).
Oczywiście mało który kierowca będzie mówił po angielsku. Żeby uprzedzić niepohamowany potok słów w niezrozumiałym języku, przy zakładaniu konta wybierz taką nazwę użytkownika, która będzie wyraźnie wskazywać na to, że jesteś cudzoziemcem, np. dodaj nazwisko. Jeśli natomiast kierowca do ciebie już dzwoni, zawsze możesz przekazać słuchawkę jakiemuś przechodniowi, żeby to on wytłumaczył taksiarzowi gdzie jesteś. Niech cię tylko ręka boska broni przed robieniem tego w okolicy postoju taksówek.
I tu przechodzimy do punktu drugiego.
Jeśli wydaje ci się, że w Polsce taksówkarze mają kosę z Uberem, to w Indonezji jest to wojna na śmierć i życie. W praktycznie każdym mieście na Bali pojawiły się ostatnio strefy, w których Uber nie może zabierać klientów (może ich tam tylko zostawiać). I są to oczywiście najbardziej oblegane przez turystów miejsca: dworce autobusowe i kolejowe, lotniska, centra handlowe, deptaki, night markety… I zakazy te są baaardzo respektowane. Niejednokrotnie zdarzyło nam się otrzymać od kierowcy SMSa, że nie mógł nas odebrać bo obok stała taksówka.
Nie daj się oszukać w kantorze
Sposobów na oszukanie turysty przy wymianie pieniędzy jest pewnie tysiące. W zdecydowanej większości przypadków trick polega na wypłaceniu ci mniejszej ilości banknotów niż ci się należy.
W Indonezji taki szemrany kantor będzie podczepiony pod jakiś inny biznes, który ledwo przędzie – pralnię, księgarnie z używanymi książkami czy cokolwiek innego co będzie odciągać twoją uwagę od liczenia pieniędzy.
Na wejściu nie będzie napisu „no commission”. Oszuści zostawiają sobie taką furtkę bezpieczeństwa. Jeśli przyłapiesz ich na przekręcie, to będą tłumaczyć się, że odliczyli sobie już prowizję i dlatego dostałeś kilka stów mniej niż powinieneś.
Innym znakiem szczególnym takich miejsc jest brak dużych nominałów. Im niższe nominały tym więcej pieniędzy do przeliczenia i większa kupka pieniędzy na stole. Oszuści liczą, że: nie będziesz ich przeliczać i że zadowolicie się poczuciem, że wasz portfel jest wypchany po brzegi.
W Indonezji najwyższy banknot to 100.000 rupii. U oszustów go nie uświadczycie. Będą chcieli wypłacić wam pieniądze w pięćdziesiątkach a wy powinniście się na to nie zgodzić, odwrócić się na pięcie i odejść.
Na końcu, oczywista oczywistość. Zawsze Przeliczajcie Dokładnie Wszystkie Banknoty. Nawet jeśli liczą je na waszych oczach to i tak przeliczcie je jeszcze raz sami, bo sprytne cinkciarskie rączki są w stanie wyczarować cuda. Będą też próbowali wam przeszkadzać w liczeniu pieniędzy, np. zagadywać o wakacje, albo czy nie chcielibyście jeszcze czegoś kupić.
Na końcu powinieneś też otrzymać kwitek potwierdzający transakcję, który powinniście podpisać. Nie ma kwitka? Zostaliście prawdopodobnie oszukani.
Płacenie kartą w Indonezji
Od jakiegoś czasu, przy transakcjach bezgotówkowych, korzystamy za granicą z banku Revolut. Dzięki niej nie płacimy ogromnych prowizji za przewalutowanie.
Działa to następująco. Zakładasz konto w Revolucie i zamawiasz kartę płatniczą. Instalujesz na telefonie aplikację, dzięki której w dowolnym momencie możesz przelać na swoje konto w Revolut potrzebną ilość pieniędzy. Gdy konto zostanie zasilone (trwa to sekundy) możesz od razu zapłacić kartą w wybranej przez siebie walucie. Viola.
Warto wiedzieć, że w wielu miejscach doliczana jest opłata za skorzystanie z karty. Często więc bardziej opłaca się mieć przy sobie gotówkę.
Za co wolałbyś nie płacić, ale prawdopodobnie zapłacisz
Turyści (pieniądze) przyjeżdżają do Indonezji z trzech powodów. Po pierwsze – żeby się dobrze zabawić. Słyszeliśmy opinie o tym, że jednodniowe picie w australijskim klubie jest droższe, niż weekendowa wycieczka na Bali połączona z piciem.
Po drugie, do Indonezji pielgrzymuje duża grupa turystów kojarzona z książką Eat Pray Love, czyli osoby zainteresowane kulturą hinduistyczną – medytacja, joga i te sprawy.
Trzecia część turystów przyjeżdża tu dla natury i widoków. Chcą oglądać warany, orangutany, delfiny, wulkany, gorące źródła, pola ryżowe i co tylko jeszcze nawinie się pod rękę i da upchnąć w programie. Miejscowi znajdują więc swoje, bardziej lub mniej denerwujące, sposoby na to byś przy okazji obcowania z naturą, zostawił trochę kasy.
O ile płacenie za wejście do parku narodowego jest jeszcze w pełni zrozumiałe z europejskiego punktu widzenia, o tyle płacenie za wejście na plaże i wodospady, nie mające z parkiem narodowym nic wspólnego, zwykle budzą u mnie westchnienie. Szczególnie jeśli ceny za wstęp są skrojone specjalnie pod turystów.
Na Bali płaci się za sam wjazd do miejscowości, w której znajdują się największe tarasy ryżowe. 40.000 rupii od osoby. W tym jak i w wielu innych wypadkach, warto zapłacić.
Ceny za wstęp na wodospad zależą od wielu czynników, m.in. od ilości turystów w okolicy i majętności miejscowych. W okolicach Yogyakarty (taki z drewnianymi pomostami i małymi warungami) zapłaciliśmy jakieś 1 zł. Tymczasem na Flores wszystko było dużo bardziej skomplikowane.
Ostatniego dnia naszego pobytu na tej wyspie, wybraliśmy się skuterem na wycieczkę właśnie nad wodospad.
Przez Flores przechodzi jedna droga, łącząca wschód z zachodem. Wszystko na prawo i lewo od niej to w najlepszym razie szutrówki. Dostrzegli nas z daleka, kiedy jechaliśmy jeszcze po wyboistej, czerwonej od gliny drodze.
Z każdego domu wypadała jedna osoba, która nie zważając na to, że się nie zatrzymujemy zaczynała bieg równo z motorem, jednocześnie namawiając nas na przyjęcie swoich usług przewodnika.
Łowieni jak żyrafa przez gepardy, na samym końcu drogi zostaliśmy przydybani przez bandę dzieciaków i ojca z synem. Każdy gotowy oddać nam swoje usługi za kosmiczne 100.000 rupii. My przewodnika oczywiście nie chcemy, bo w przeważającej większości przypadków jest to marnowanie kasy.
Patrząc jednak na to całe otaczające nas towarzystwo, „godzimy się” na 50 000 rupii. „Godzimy się” sami z sobą, bo Francis (Flores jest katolickie i biblijne imiona są tu bardzo popularne) za żadne skarby świata nie wydusi z siebie, że się na tą cenę godzi i po prostu zaczyna iść przed nami po szlaku prowadzącym nad wodospad.
To co miało być pieniędzmi wyrzuconymi w błoto, okazało się w miarę dobrze zainwestowanymi pieniędzmi. Droga do wodospadu była faktycznie długa i dość skomplikowana. Przez dwadzieścia minut schodziliśmy za Francisem ścieżką w dół po czym trafiamy na środek ryżowego pola. Brodząc w błocie, gubiąc klapki, przechodzimy na druga stronę, gdzie czeka nas jeszcze przeprawa przez rzekę. Za jakiś czas do wodospadu będzie można dojechać drogą, ale póki co nie jest to jeszcze pełnoprawny objek wisata – obiekt turystyczny. Idziemy za Francisem, który co jakiś czas przystaje by pokazać jakieś szczególnie interesujące drzewo. Opowiada o kawie, namawia na kokosy.
Francis pachnie tak, jak zawsze pachnie chłop na roli. Jego syn Giri biega między nami i pomaga ojcu w pracy przewodnika. Ma dziewięć lat ale wygląda na sześć. Chce żeby zrobić mu zdjęcie, ale gdy widzi wycelowany w niego obiektyw zastyga w poważnej pozie.
Nad wodospadem napotykamy kolejnych miejscowych i puszkę na „datki” na utrzymanie wodospadu, które oczywiście nie wiadomo do kogo trafiają.
Wracając do pozostawionego na górze skutera, szybko się męczymy. Zarówno my jak i Francis i tylko Giri lata wokół nas dziecięcą energią. Zatrzymujemy się aby napić się wody i częstujemy nią chłopaków. Francis odmierza sobie dokładnie jeden łyk i przekazuje butelkę małemu, który nie posiada się z radości. Ponownie odmierza mu jeden mały łyk picia, więc proszę żeby się krepowali i wypili więcej.
Po wejściu na górę Francis pada na ziemię i przez 2 minuty odpoczywa. Potem zaprasza nas do siebie.
Poznajemy tam żonę Francisa, Lucy oraz ich małą córkę Funny. Siadamy na plastikowych ogrodowych krzesłach w kolorze morza, która Francis wynosi przed dom. W okolicy są one bardzo popularne. Za zamykanymi drzwiami mieszkania chowają się szare, puste betonowe ściany i posadzka. Gołe ściany i okna, które akurat w tym domu są dość gustownie zasłonięte drewnianymi listewkami. W większości mijanych domów są po prostu zabijane deskami. Na drzwiami wisi oczywiście krzyż.
Jak wynika z podpisów wydrapanych na krzesłach, jest jeszcze jedna córka, Rachel, która teraz jest w szkole. Pozostałe dzieciaki póki co do szkoły nie chodzą, bo rodziców nie stać na opłaty. Edukacja jest tylko w części bezpłatna, bo rodzice muszą wyłożyć sporo kasy na mundurki i inne niepotrzebne przybory. Dopiero 9 lat temu wprowadzono przepisy o częściowej dofinansowaniu nauki przez państwo. Dlatego Giri póki co siedzi w domu z ojcem.
Poza tym u Francisów są też dwa wychudzone na wiór psy. Francis trzyma je, jak mówi „dla bezpieczeństwa”. Uprawia kukurydzę, a kiedy chodzi w pole, psy ostrzegają go szczekanie o nadchodzących małpach. Na podwórku pałęta się też duży kogut, który je z ręki oraz przypominające uklejki rybki, zamieszkujące ogrodowy staw, który prawie pomyliłam z kałużą.
Na koniec wręczamy Francisowi 100.000 rupii. Ale Francis chce więcej i 100.000 rupii wcale go już nie urządza. Robi słodkie oczy i zaczyna fałszywie się mizdrzyć, a dzieci tulić do nóg matki. Patrzymy na to gospodarstwo bez dostępu do prądu, puste plastikowe krzesło z napisem Rachel i wyciągamy z portfela jeszcze 50.000.
Indonezja to kraj, w którym nie brak problemów. Dla wielu backpackerów podróżowanie po nim będzie po prostu męczące. Nieustanne targi i wykłócanie z przewoźnikiem o uczciwą cenę potrafi zepsuć krew.
Z drugiej strony jest to też kraj ludzi o ogromnych sercach. Tu każdy będzie was ciekawy i to w normalny, ludzki sposób. Każda podróż busem przysporzy wam nowych znajomych. Im dalej od głównych atrakcji turystycznych, tym mniej naciągaczy.
Dla nas najlepsze miejsca to te, w których miejscowi są tak samo zainteresowani nami jak my nimi. Jeśli uda ci się jakoś zaakceptować niedogodności, okazjonalne naciąganie i ciągłe negocjowanie cen, to wyjedziesz z tego kraju po prostu jeszcze bogatszy niż byłeś. W doświadczenia.
Dzięki za wpis! A gdzie rezerwowaliście noclegi? Booking tam działa czy jest może jakaś lokalna aplikacja?
wszystko rezerwowaliśmy przez Booking albo Airbnb (ale chyba tylko Booking).
Cześć powiedzcie mi czy jest możliwość spania na plażach w hamakach z moskitierami? Od dłuższego czasu w ten sposób podróżuje a co 3 dzień biorę pokoj żeby się umyć po prostu
Za niecałe 3 tygodnie lądujemy na Bali. Przeczytałam jednym tchem. Dużo przydatnych informacji napisanych w świetny sposób. Dziękuję 🙂
Bardzo zazdrościmy! Chętnie byśmy tam wrócili i to zaraz. Życzymy bardzo miłego pobytu i mało niespodziewanych wydatków 🙂
Hehehe wszystko się zgadza , mieszkałem w Sanur pół roku i dokładnie wiem jak wyglada mentalność na Indonezji ale już po dłuższym pobycie jak Cię poznają to wszystko wyglada inaczej 😀
Pozdrawiam wszystkich podróżujących po Indonezji
Super! Sanur bardzo przypadło nam do gustu kiedy byliśmy na Bali, szczególnie ich Night Market.
Bardzo ciekawie napisane. Przyda mi się w układaniu planu na Indonezję. Czytałam też inne Wasze posty. Super praktyczne i przydatne, a jednocześnie fajnie napisane. 🙂
pozdrowienia
Dziękujemy bardzo za miłe słowo. To zawsze miłe usłyszeć kogoś po drugiej stronie monitora i wiedzieć, że ktoś to jednak czyta i wykorzystuje w praktyce 🙂 Indonezja jest świetna, więc życzymy świetnego pobytu na wyspach!
No tak, w takich krajach warto zwiększyć margines tolerancji na niewielkie oszustwa, naciąganie. Inaczej frustracja może odebrać nie tylko przyjemność z podróży, ale i możliwość poznania tego co wokół bliżej.