Zdjęć przywieźliśmy z Budapesztu więcej niż zarobionych tam swego czasu forintów (fakt, że tych ostatnich nie było wiele nie zmienia faktu, że tych pierwszych jest mnóstwo). Stolica Węgier, gdzie wszyscy są naszymi bratankami, papryka wysypuje się ze wszystkich otworów w domu, a dobry Tokaj kosztuje 10 złotych. Wiesz, że tam jesteś jeśli na ulicy widzisz więcej sex shopów niż spożywczych (koleżanka z Francji tłumaczyła mi kiedyś, że to Warszawa miała być stolicą pornobiznesu, ale jako, że jest zbyt katolicka, wybór padł w końcu na Budapeszt), sz czyta się jak s, a s jak sz. Budapeszt pozostawił w nas niezatarte wrażenie pięknego miasta, pełnego smutnych mieszkańców. Póki co nie będziemy uderzać jednak w smutne tony i na początek skupimy się zaletach tej stolicy.
Ja zaczęłam poznawać miasto od mostów. Mieszkając w po brzegi wypełnionym kamienicami Peszcie, siłą rzeczy swoje spacerowe kroki kieruję w stronę Dunaju i zielonej, pagórkowatej i, co tu ukrywać, w dużej mierze bardziej ekskluzywnej Budy.
Również, żyjąc w Peszcie, a pracując w Budzie, swego czasu co dziennie przejeżdżałam przez most Małgorzaty, stanowiący bramę do wyspy tej samej patronki. Most łączący północną część bulwarów i park Germanus Gyula powstał już w XIX wieku. Jednak w czasie drugiej wojny światowej został zniszczony i to aż dwa razy. W 1944 roku doszło na nim do wybuchu w wyniku którego zginęło 600 mieszkańców i 40 żołnierzy niemieckich. Po raz drugi most ucierpiał w 1945 w czasie ewakuacji hitlerowców. Obecny most został odbudowany po części przy pomocy starych fragmentów konstrukcji, które wydźwignięto z dnia Dunaju. Ma charakterystyczny „złamany” kształt – najwyraźniej połączenie dwóch brzegów z wyspą Małgorzat nie zostało do końca przemyślane.
Z kolei most łańcuchowy przy wzgórzu zamkowym, ze słynnymi kamiennymi lwami zwykle znajduje się na pierwszym miejscu list rekomendacji dla zagranicznych turystów. Był to pierwszy most, który na stałe połączył Budę i Peszt. Wcześniej na obie strony Dunaju można było przejechać po sezonowo ustawianym moście pontonowym, lub po zamarzniętych wodach rzeki. Przeprawa bywała kapryśna, o czym na własnej skórze miał przekonać się hrabia Istvan Szecheny, który choć spieszył się na pogrzeb ojca, to przez tydzień nie mógł przedostać się na drugi brzeg. Chciałoby się rzec – czemu nie przepłynął łodzią?
Nie można też zapomnieć o moście Elżbiety, który łączy Peszt z Budą w miejscu, które tuż za brzegiem rzeki kończy się na wysokich skałach Wzgórza Gellerta. Czemu tak, a nie inaczej? Pozorny bezsens ma sporo sensu, ale jedynie z subiektywnego punktu widzenia jednego z XIX-wiecznych członków rady miejskiej Budapesztu. Posiadał on ziemie położone na brzegu rzeki, które sprzedał pod budowę mostu, wcześniej kilkoma kopertami ustawiając jego budowę w tym a niej innym miejscu miasta. Ta wymuszona przez koniunkturę lokalizacja sprawiła niemało problemów komunikacyjnych, w szczególności w tym by tak wybudowany most jakkolwiek połączyć z pozostałymi arteriami miasta. W XIX wieku faktycznie można było uznać, że nie robi to zbyt dużej różnicy przy zawrotnym ruchu dorożek. Most, który dziś stoi w tym miejscu został postawiony po II wojnie światowej i w niczym nie przypomina poprzedniej, iście królewskiej budowli:
Naszym ulubionym był jednak „Zielony Most” – Szabadsag hid. Spacerując po nim w nocy można popuścić wodze fantazji i wyobrazić sobie, że jest się Dickiem Tracy albo mieszkańcem jakiegoś miasta grzechu osadzonego w filmie z gatunku noir. Położony przy wzgórzu Gellerta i jak wszystko w Budapeszcie świetnie oświetlony, stanowił częsty cel naszych leniwych spacerów.
.
Do Budapesztu można tanio dostać się z Polski:
– liniami autokarowymi Orangeways http://www.orangeways.com/pl
– liniami lotniczymi Wizz Air
Więcej o Budapeszcie pisaliśmy w naszych przewodnikach:
https://zdalaodbiura.wordpress.com/2016/06/22/budapeszt-przewodnik-dla-lengyeli/
https://zdalaodbiura.wordpress.com/2016/09/14/budapeszt-przewodnik-dla-lengyeli-cz-2/