Nie wiem jak inni ale ja uwielbiam wszelkie moje doświadczenia w podróżach odnosić do Cywilizacji V. Niemal każdy wyjazd zapala mi w głowie lampkę „ah to dlatego w Cywilizacji…”. Nie inaczej było w przypadku Brazylii. Człowiek musiał udać się na koniec świata, przespać noce pod obcymi gwiazdami by w końcu dotarło do niego znaczenie posiadania wokół swojej osady zasobów cukru.
Przeczytaj też
Przed wyjazdem do Brazylii jedna z rzeczy, która rozgrzała moją nadwiślańską duszę była wiadomość, że zamiast benzyny można tam tankować swój samochód alkoholem. Dystrybutor z etanolem na każdej stacji paliw brzmiał jak sen. Wkrótce okazało się, że trzcina cukrowa i wszystko co z nią związane jest nierozerwalnie spojone z niemal każdą częścią brazylijskiego dnia powszedniego. Pochodzi z niej cukier, paliwo, alkohol. Daje pracę milionowi osób w samej Brazylii i jest oczkiem w głowie rządu. Maczała też palce w historii nie tylko tego kraju, ale całego świata.
Białe złoto
Trzcina cukrowa przez wiele lat rządziła ekonomią światowych rynków. I choć nie pochodzi ona z Ameryki Łacińskiej, to właśnie tamtejsze kolonie przez setki lat odpowiadały za produkcję cukru. Cukier, nazywany też białym złotem, był w czasach kolonialnych produktem tak bardzo pożądanym, że przychody z jego produkcji i sprzedaży przerastały te z wydobycia złota. Każdy szukał więc sposobu na uniezależnienie się od zewnętrznych dostawców i wycięcie własnego kawałka z tego lukratywnego tortu. Ten tok myślenia ukształtował historię kolonialnych krajów Ameryki Południowej, podzielonych traktatem w Tordesillas pomiędzy dwóch morskich hegemonów – Hiszpanię i Portugalię. Z typową dla Europejczyków swadą został on zawarty w 1494 roku, kiedy nikt nie był w stanie nawet przypuszczać rozmiarów i zawartości Nowego Świata i przyznawał prawa do Brazylii Portugalczykom. Zadowoleni z udanych negocjacji niezbyt spieszyli się do odwiedzenia swoich nowych ziem. Zresztą, jak twierdzi John Gimllette w książce „Dzikie wybrzeże”, pierwszy hiszpański statek wyruszył do Ameryki Południowej dopiero 5 lat później i nie dobił nawet do jej brzegów.
Trzcina cukrowa została odnaleziona w Azji Południowo-Wschodniej. Szybko zorientowano się, że można z niej wytwarzać cukier – produkt pozornie nikomu nie potrzebny, ale przez każdego pożądany. Od tej pory każda wyprawa zamorska zabierała ze sobą na statek sadzonki trzciny w nadziei, że w kolejno zajmowanych ziemiach odnajdą warunki dogodne do jej uprawy. Trzcina miała znajdować się również na statkach, które przywiodły Kolumba do Ameryki. Portugalia obsadziła trzciną wszystkie swoje wyspy na Atlantyku. Brazylia miała jednak okazać się perłą w koronie cukrowego biznesu.
Brakuje rąk do pracy
Na lekcjach historii uczy nas się o tym, że Europejczycy przywieźli Indianom szereg chorób zakaźnych, podczas gdy kraje kolonialne miały odziedziczyć w spadku jedynie choroby weneryczne. Stwierdzenie takie jest odrobinę mylące i powinno raczej ograniczać się do tego, że choroby weneryczne były jedynymi chorobami zakaźnymi, które oddziały kolonizatorów powracające do Europy były w stanie dowieźć na Stary Kontynent. Inne tropikalne choroby zabijały ich na miejscu.
Tropiki musiały być dla kolonialistów zabójcze. Ciężkie warunki klimatyczne, bogata i nieznana Europejczykom fauna i flora, która tylko czekała by zadać zdradziecki cios. Do uprawy trzciny cukrowej niezbędnych było tysiące rąk do pracy i to najlepiej takich, które są nie tylko nawykłe do pogody, ale również tanie. Ludność tubylcza często nie była zbyt chętna do pomocy. Ponoć w Gujanie Indianie Warao woleli umrzeć niż wykonywać rozkazy białej twarzy i o dziwo nawet obietnica wręczenia prezentów w postaci świecidełek i rokokowych peruk nic tu nie zmieniła. Robotników trzeba było więc importować z Afryki. Tak wyglądały początki niewolnictwa w Ameryce.
Do dziś trwają spory czy niewolnictwo było przeżytkiem myśli średniowiecznej, czy wręcz przeciwnie, zapowiedzią nadchodzącej myśli kapitalistycznej, w której wszystko jest na sprzedaż. Biznes handlu niewolnikami być może nie dorastał cukrowemu do pięt, ale z pewnością był bardzo opłacalny, jako że kolonie wciąż wymagały świeżych dostaw robotników. W najgorszym, początkowych okresie zakładania plantacji, nawet do 90% niewolników umierało w ciągu pierwszych 6 lat pracy w Brazylii, a co czwarty ginął w czasie transportu do Ameryki. A w portugalskiej kolonii zaczęto uprawiać nie tylko trzcinę, ale również kawę czy tytoń. Stworzenie optymalnych warunków plantacyjnych pod uprawę trzciny wymaga pracy w trudnych warunkach, wykopania kilometrów rowów irygacyjnych i przerzucenia tysięcy ton ziemi. W Gujanie Brytyjskiej do dnia dzisiejszego uprawa trzciny odbywa się bez udziału maszyn – żaden traktor czy kombajn nie dał by rady w grząskim gruncie.
And a bottle of rum!
Brazylia, a tym samym Portugalia, stała się od XVII wieku największym na świecie potentatem cukrowym. Zapotrzebowanie na cukier rosło jak szalone. Europejczycy zaczęli wykorzystywać go do wytwarzania dżemów i słodzenia herbaty. Wkrótce ogromną popularność zyskały cukiernie sprzedające czekoladę. W 1700 roku w Wielkiej Brytanii wykorzystywano 4 funty cukru na głowę, a w 1850 – 36 funtów. Potem odkryto też inne zastosowania trzciny. Zaczęto wytwarzać z niej alkohol tj. cachacę, a z produktów ubocznych wyrobu cukru zaczęto destylować rum, który również zyskał ogromną popularność w Europie. Jeśli więc obecnie jesteś amatorem mojito lub caipirinhi to wiedz, że zawdzięczasz to w pewnej mierze niewolnikom pracującym na plantacjach trzciny. To głównie oni byli pierwszymi wytwórcami i amatorami trzcinowego alkoholu.
O ile cachaca nie zyskała dużej popularności poza Brazylią, o tyle rum, wytwarzany również na Karaibach i innych krajach, w których w XVIII wieku rozpoczęto uprawę trzciny cukrowej na szeroką skalę, cieszył się ogromnym wzięciem. Szczególnie mieli upodobać go sobie piraci, aczkolwiek prawdą jest, że cała arystokracja Wielkiej Brytanii lubi umilić sobie dzień dobrą butelką rumu. W brytyjskiej marynarce uważano najwyraźniej, że dobry żeglarz do lekko wstawiony żeglarz. Przez wiele lat załogi zaopatrywane były w codzienne porcje francuskiego brandy, ale po zajęciu Jamajki przez Wielką Brytanię uzyskała ona dostęp do produkcji rumu. Co by nie upijać marynarzy do cna, wprowadzono praktykę rozcieńczania go z wodą (grog). W XVII wieku wielu armatorów handlujących rumem przechodziło ze służby koronie brytyjskiej na piractwo. Zmiana bandery nie wpłynęła jednak na zamiłowanie do rumu. Piracka miłość do rumu było dodatkowe ugruntowane w świadomości społecznej dzięki popularnym w tamtym okresie książkom, jak np. Wyspa skarbów. Co ciekawe praktyka wydawania marynarzom co dziennego drinka została wycofana z brytyjskiej marynarki dopiero w 1970 roku.
Z alkoholem za kierownicą
W XX wieku alkohol wytwarzany z trzciny okazał się być zdatnym do napędzania silników samochodów, o których kolonialistom nawet się nie śniło.
Był to ten magiczny czas w historii świata, gdy wybuch zaledwie trzy tygodniowego konfliktu pomiędzy Izraelem a krajami arabskimi doprowadził ceny paliw do absurdu. Szereg państw i prywatnych firm zaczęło z obłędem w oczach rozglądać się za alternatywą dla ropy. Brazylijski ProÁlcool lub Programa Nacional do Álcool (Narodowy Program Alkoholu) zrodził się właśnie w tamtym momencie i miał na celu rozpropagowanie alkoholu jako paliwa samochodowego. Dzięki niemu, gdy wybieracie się dziś do Brazylii, macie możliwość zatankowania swojego samochodu alkoholem.
Nic tak dobrze nie działa na wyobraźnię kierowców z Polski jak świadomość, że ich samochód karmi się takim samym paliwem, co właściciel. Jednak jak to bywa z alkoholem, owszem można go lać po brzegi, ale nie zawsze osiągniemy ten sam skutek energetyczny co po zjedzeniu steka. Etanol kusi swoimi niskimi cenami, ale aby tankowanie jego opłacało nam się nie tylko moralnie (jest to ponoć bardziej ekologiczne paliwo), ale i finansowo, cena zakupu etanolu powinna wynosić ok 70% ceny benzyny. Co by ułatwić życie kierowcą, na większości stacji umieszczane są tablice, które podają codzienny stosunek ich cen. W czasie naszego pobytu cena alkoholu oscylowała w okolicach 80 % ceny benzyny. Ok 30% samochodów w Brazylii może być zasilana zarówno paliwem jak i etanolem. Co więcej, to, co sprzedawane jest w Brazylii pod znakiem benzyny, jest tak naprawdę mieszaniną etanolu i benzyny.
Co jeszcze można zrobić z trzciną cukrową? Niemal wszystko, jest to trawa niemal tak samo uniwersalna co bambus. Sok z trzciny cukrowej stanowi doskonały saturator. Prawdziwą atrakcję stanowi zamówienie świeżo wyciśniętego soku z trzciny, który wyciska się z kolb na staromodnie wyglądających prasach. Można do niej dodać limonki, ananasa, mięty, czy cokolwiek innego co przyjdzie nam do głowy.
Choć nie wydaje się to może oczywiste, trzcina cukrowa stanowi podstawę gospodarki Brazylii, która w obecnym czasie ustępuje odrobinę tylko innej, równie nie oczywistej gospodarce – uprawie soi. Przemysł cukrowy zatrudnia w Brazylii ponad milion osób, a pracownicy ci mogą pochwalić się dobrymi średnimi zarobkami – drugimi co do wielkości w tym kraju (co nie zmienia faktu, że w wielu przypadkach pracownicy fizyczni są na plantacjach traktowani bardzo źle). Lepiej zarabia się jedynie w przemyśle sojowym, który zresztą dziś jest głównym sprawcą wycinki lasów Amazonii. Brazylia wkroczyła w erę nowego źródła luksusu.
Pomoce naukowe
Polecam książkę Dzikie Wybrzeże, wprawdzie nie o Brazylii, a o Gujanie Francuskiej, Surinamie i Gujanie, i która jednak zainteresowała mnie tematem trzciny cukrowej i jej wpływu na rozwój Ameryki Południowej i Europy. Zawiera w sobie mnóstwo ciekawych informacji na temat historii i obecnego stanu tych trzech terytoriów, tak blisko siebie położonych, a zarazem tak różnych. Gujana Francuska, to pełnoprawne terytorium Francji, z socjalem i euro. A tymczasem Surinam to kraj nie do pojęcia (Gujana Francuska zresztą jest nie lepszy), w którym płacić można 2,5 dolarowymi banknotami.
Jeden komentarz